
pdf | do ÂściÂągnięcia | ebook | pobieranie | download
Pokrewne
- Strona Główna
- Żeromski Stefan Snobizm i postęp
- Ĺťeromski Stefan Syzyfowe Prace
- Lois McMaster Bujold 12 Komarr
- Crosby_Susan_ _Prawie_miodowy_miesiac
- Gra O Zycie E book
- just married ebook
- Andre Norton Cykl Jern Murdock (1) Kamień nicoÂści
- Bolivar, Simon Bolivar
- Herbert Frank Zielony mózg
- James Patterson Club 03 Third Degree
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- botus.xlx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ny trzasnął go między oczy. W tejże samej chwili Dąbrowski, miotając się w istnym szale
między nimi, otworzył drugie drzwi, prowadzące na schody, i wypchnął Ryszarda w ciem-
ność, szepcąc doń w napadzie strachu:
Człowieku! Umykaj!
Nienaski stracił orientację co do miejsca. Potknął się na schodach i zleciał z pierwszej
kondygnacji aż na platformę. Na górze rozlegał .się wściekły wrzask, szarpanie się ludzi. Sły-
chać było przerazliwy płacz szewca Dąbrowskiego, który wył:
Nie puszczę, towarzyszu! Nie puszczę! Dały się słyszeć razy bezlitosnego bicia w pysk,
kopanie nogami, i Dąbrowski spadł ze schodów jęcząc i stękając. Potrąciwszy Ryszarda w
ciemności, nalazł nań całym ciałem, poznał i w szlochach, w trwodze znowu wy jęczał:
Ady umykaj, człowieku! Umykaj! Umykaj! W tym głosie było ostrzeżenie ostateczne i
.nieomylne. Toteż Nienaski zbiegł z drugiej pochyłości schodów, minął smrodliwą sień i po-
czuł płucami powietrze. Puścił się w długie podwórze, oświetlone daleko, w połowie odległo-
ści od bramy, latarnią naftową umieszczoną na słupie. Gdy był w kręgu światła tej latarni,
drgnął od nagłego huku i od czegoś niepojętego, co się z nim stało. Przywidziało mu się, że
to ten szewc Dąbrowski teraz go w plecy drągiem czy kamieniem potrącił. Ale wokół była
pustka. Nikogo! Dał się słyszeć drugi huk ale już jakby w oddaleniu. W tejże chwili prze-
razliwe uczucie braku tchu... Nie mógł zrozumieć, co to? Aapał rękami powietrze i z ciężkim
trudem szedł do bramy. Była równa droga, a wlókł się ni to pod górę, na pionową ścianę. Wi-
dział już wrota, a nie był w stanie dojść! Zachwiała się, poczęła wahać i kołysać się ziemia
pod nogami. Naraz z ust woda jakaś czy co? Zatknął sobie usta i wtedy domyślił się gorz-
ko:
A... krew...
Spłoszona przeleciała myśl:
Xenia siÄ™ przestraszy...
Po chwili zdziwiło go, że już nie idzie, lecz leży na boku i że ta ciepła krew wciąż tak ła-
godnie odchodzi ustami. Obtarł się chustką i jakoś ustała.
Nic ważnego... pomyślał.
Postanowił odpocząć tak chwilę i formalnie bal się, że w powalanym ubraniu wróci do
domu. Tak nie lubiła, gdy był zabrudzony pyłem węglowym a cóż dopiero cuchnącym bło-
tem tego podwórza. Wtem szepty, gwar, chlupanie nóg w błocie. Kilku ludzi obskoczyło go.
Dzwignęli mu głowę, posadzili w tym błocie. Jeden z nich rozerwał rękami jego surdut i szu-
kał w kieszeniach. Aapy drugiego powyrywały zewsząd różne papiery. Odór wódki z gęby
tego człowieka... Zmiech, że się tak zawiodą, bo tam nic nie ma. Szkoda tylko najładniejszej z
fotografii Xeni... Znowu go zaczęli szarpać szukając w kieszeniach spodni, w kamizelce, na-
wet za gorsem koszuli.
Wtem porwali go w kilku za nogi, w pasie i za głowę. Nieśli szybko, dysząc z trudem,
swarząc się o coś w gwałcie, gadając jeden przez drugiego. Nic nie rozumiał, co oni robią,
dokąd go u licha! niosą a niosą. Minęli rozwaloną bramę i biegli, biegli coraz prędzej.
Wreszcie poczęli go huśtać w powietrzu, raz, dwa, trzy... Przerażenie, przerażenie, które się w
żadnym nie zmieści słowie! Ciemność w oczach i ścinające krew zimno! Ból. Woda wokoło.
Przez mózg przewinęła się okropna myśl: Wisła... Zanurzył się.. Woda pogarnęła go i
leniwie poniosła. Czuł, że się nogami wlecze, a kadłubem ciała czołga po błotnistym dnie, że
100
zapada coraz głębiej i tonie, a nie miał siły podzwignąć się z tego upadku. Lecz zimno i chlu-
stanie fali nurtu po twarzy cuciło go z bezsiły.
Dotarł do jakiejś grząskiej ławicy błotnej i piaszczystej. Usiadł tam po pachy w wodzie.
Dzwignął się z trudem i, popędzany od zimna, zaczął brnąć na czworakach popod brzeg po-
chyły, pełen śmieci, które się pod ciężarem obrywały i w dół waliły. Instynktownie, dla ulże-
nia sobie trudu, pełzał w ukos wybrzeża po coraz bardziej kostropatych i cuchnących bru-
dach. Zimno go trzęsło. Brak tchu obalał na ziemię, nosem w te kały. Toteż nieopisanie długo
[ Pobierz całość w formacie PDF ]