pdf | do ÂściÂągnięcia | ebook | pobieranie | download
Pokrewne
- Strona Główna
- William R. Forstchen Crystal Warriors 1 Crystal Warriors
- William Shatner Tek War 2 Tek Lords
- William Shatner Tek War 02 Tek Lords
- William Shatner Tek War 09 Tek Net
- William R. Forstchen Academy 02 Article 23 (BD) (v1.0) (lit)
- Charles Williams Man on a Leash (1973) (pdf)
- Jack Williamson Eldren 02 Mazeway
- 056. Williams Cathy Pokochac cien
- William Lilly Christian Astrology Volume 1
- gibson william swiatlo wirtualne
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- lolanoir.htw.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
rejestru adwokatów, uratował mnie przed odebraniem licencji. Pozbawiono mnie na rok prawa
wykonywania zawodu, ale bez jego cichej pomocy już nigdy nie wróciłbym do praktyki
adwokackiej.
Tak wiele dla mnie zrobił, że poczułem się niewdzięczny i nic niewart, ponieważ pożądliwie
myślałem o jego córce. Pewnie był to odruch naturalny, lecz jednak wyraz niewdzięczności.
Zacząłem przeglądać sprawy o odszkodowania. Czytałem, ale myślami byłem gdzie indziej.
Ktoś, kto wydobywa się z alkoholizmu, jest równie samotny jak wszyscy inni, tylko dla niego
jest to trudniejsze. Dopiero kiedy przestaje się pić, człowiek dostrzega, jak wielkie obszary
współczesnego życia towarzyskiego zbudowane są na alkoholu.
Bary i knajpy stają się drugim domem, substytutem dawnych prywatnych klubów dla bogaczy,
miejscem, gdzie można spotkać przyjaciół, zmi-trężyć trochę czasu i nieco się pośmiać. Nawet
krótka wizyta rodzinna prosi się o szklaneczkę piwa czy jakąś inną wysokoprocentową formę
powitania. Piwo w parku czy piersiówka na meczu futbolowym są wręcz uniwersalne; to płynna
więz, która rozjaśnia w głowach i ogrzewa serca jak plemienny rytuał.
I nie ma w tym nic złego, przynajmniej dopóty, dopóki nad tym panujesz.
Dla ludzi takich jak ja, to znaczy tych, którzy nie potrafili nad tym zapanować, kiedy wreszcie
rzucają nałóg, świat staje się zamkniętym kręgiem. Uczą się więc kompensacji. Otaczają ludzmi z
takimi samymi problemami, przyjaznie zawierają na spotkaniach anonimowych alkoholików,
gdzie nikt ich nie namawia, żeby się napili, bo każdy ma ten sam problem. Nie spotykają się już w
barach.
Teraz, kiedy Marylou odeszła, samotność ciążyła mi jeszcze dokuczliwiej.
Jednym z miejsc, do których dość często zachodziłem, jest przystań Goldmana, położona
niecałe dwa kilometry od mojego biura w Pickeral Point.
Herb Goldman należy do tych ludzi, który nie wyglądają na bogatych, a jednak nimi są. Ale
jego przystań to całkiem inna bajka. Wygląda na zaniedbaną i bynajmniej nie są to pozory. Herb
uważa, że drewno nie jest stare, dopóki nie rozpada się pod stopami. Wejście na jego łódz to
zawsze przygoda, czasami dość ryzykowna. U Herba cumuje prawie sto łodzi, lecz żadna lina nie
jest dłuższa niż dziewięć metrów. Miejsce śmierdzi benzyną, smarem i rzeką. Dla żeglarzy jednak
te wyziewy są milsze niż najlepsze perfumy. Sam Herb też śmierdzi benzyną i smarem. Nosi
znoszony kombinezon aż sztywny od tysięcy plam oleju i łuszczącej się farby. Wygląda znacznie
starzej niż na swoje pięćdziesiąt lat. Jego włosy, a przynajmniej to, co z nich pozostało - białe
kępki za uszami i z tyłu głowy, przypominają poranny szron. Skóra Herba, spalona na ciemny brąz
przez pięćdziesiąt letnich słońc, jest jak ściągnięta z aligatora. Z ciemną twarzą, spłaszczonym
szerokim nosem i głęboko osadzonymi oczami Herb niewiele się różni od małpy. Zrobił sobie
dolną szczękę, ale rzadko jej używa, właściwie tylko do jedzenia. Zazwyczaj zęby wystają mu z
kieszeni koszuli, kiedyś trzymał je z tyłu w spodniach, lecz pewnego dnia poślizgnął się i upadł, i
w rezultacie ugryzł sam siebie w tyłek. Od tamtego czasu trzyma je z przodu. Jego olbrzymie
dłonie są gruzłowate i mają kolor oleju silnikowego. Spogląda na świat mrocznymi, żółtymi
oczami, których nigdy nie opuszcza podejrzliwość.
Dla kogoś, kto go nie zna, Herb wygląda jak portowy łazik, jeden z tych facetów, co to cały
czas włóczą się w pobliżu łodzi i przyjmą każdą robotę, której już nikt nie chce. Ale Herb jest
bardzo bogaty, a siedzi na czymś, co może przynieść jeszcze większą forsę.
Wielu spogląda głodnym wzrokiem na jego piękną przystań, widząc, że mogłaby to być złota
żyła, gdyby wybudować w tym miejscu luksusowe osiedle. Lecz Herb nie potrzebuje tych
pieniędzy. To czarodziej od silników i wszystkiego, co pływa i jest napędzane benzyną.
Właściciele łodzi zabierają go nieraz na dalekie morze, żeby postawił diagnozę, co dolega ich
pięknym jachtom. I płacą za jego usługi całkiem słono.
Herbowi udało się nie stracić pieniędzy, które zgromadził przez lata. 1 to czyni go zupełnie
nietypowym eks-pijakiem. Większość z nas, w tym również ja, zachowuje się zupełnie inaczej.
Wprowadziłem mojego chryslera na wysypany żużlem parking Herba. Czasami ludzie skarżą
się, że taka nawierzchnia szkodzi oponom ich samochodów. Wtedy Herb proponuje, żeby zabrali
swe lodzie na jakąś inną przystań. Niewielu to robi.
Mój chrysler jest nowy i całkiem wyraznie słyszę rozdzierający odgłos, kiedy koła powoli toczą
się po ostrym żużlu. Starałem się namówić Herba, żeby przynajmniej wylał parking tanim
asfaltem. Ale żaden asfalt nie wydał mu się dość tani.
Poszedłem go poszukać.
Był początek maja, więc większości łodzi jeszcze nie zwodowano. Kilkoro ludzi pracowało przy
kadłubach. Zajrzałem do dużego hangaru, który służył za magazyn, znalazłem w suchym doku
tylko dużą motorówkę z otwartym silnikiem, lecz ani śladu Herba. Nie było go również w jego
[ Pobierz całość w formacie PDF ]