pdf | do ÂściÂągnięcia | ebook | pobieranie | download
Pokrewne
- Strona Główna
- Mather Anne Podróş do Rio
- Cykl Indiana Jones Indiana Jones i taniec olbrzymĂłw Rob MacGregor
- Green, Simon R Forest Kingdom 02 Blood and Honor
- Diana Palmer Men of Medicine R
- Brockway_Connie W labiryncie uczuć‡
- Foster, Alan Dean Catechist 3 A Triumph of Souls
- Gauss Karl Markus W gć…szczu metropolii
- Amie Stuart The Big Girl's Gu
- Aleksander Krawczuk Ostatnia olimpiada
- Sichrovsky Peter Kainowe dzieci Rozmowy z potomkami hitlerowców
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- btsbydgoszcz.opx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
że następnego dnia wszyscy czterej wraz z psami muszą wrócić do domu. Krzyżuje to
moje zamiary, lecz przyznaję im w duchu słuszność. Alfredo ma jeszcze trzydzieści
dziewięć i pół stopnia. Przy tym leży prawie pod gołym niebem, otoczony naszą
troskliwą, choć niedostateczną opieką. Ja wraz z towarzyszami Polakami postanawiam
pozostać nadal w toldzie,
74
Na szczęście w nocy choroba mija, rano nie ma już gorączki. Toteż niemało się dziwię,
gdy Brazylijczycy mimo to zabierają się do odejścia, oświadczając, że nie mogą inaczej.
Ależ Alfredowi już znacznie lepiej! tłumaczę im. Jutro wyzdrowieje zupełnie.
O, senhor, być może, że wyzdrowieje odpowiada Pedro Laserda. Jednakże my
musimy pójść do domu.
Dlaczego? wyrywa mi się prawie opryskliwie. Zupełnie tego nie rozumiem.
Musimy, nie wytrzymamy tutaj!
Jak to, nie wytrzymacie?
PatrzÄ™ badawczo na twarz Pedra. Spostrzegam na niej to, czego dotychczas nie
widziałem: bezgraniczny smutek i przygnębienie, a także jakąś obłędną zaciekłość.
Czy pan może chory? pytam. Pedro lekceważąco wzdryga ramionami.
Chory? powtarza. Skądże!
Czy może zle was traktowałem?
Nic podobnego, senhor, proszę tak nie myśleć.
Albo złe jedzenie?
Dosyć było wszystkiego, fiżonu, farinhy i słoniny. Przecież jeszcze pozostało wiele
z anty.
No, więc cóż?
Najchętniej dodałbym: u licha. Brazylijczycy spoglą-dają**posępnie.
Musimy odprowadzić Alfreda do domu.
On już zdrowy!
On jeszcze chory!
To niech jeden go odprowadzi, a reszta pozostanie.
My wszyscy musimy go odprowadzić. Jest to nasz brat i przyjaciel.
Wówczas podchodzi do mnie Pazio i szepce po polsku zaniepokojonym głosem:
75
Na miłość boską, nie upierajcie się, nie zatrzymujcie ich!
Dlaczego nie?
Gdyby zostali, robiliby nam awantury i utrudniali życie. Przecież oni chorzy.
Na co?
Na upadek ducha. Zachorowali, bo tęsknią do domu, bo zbyt długo już padają te
paskudne deszcze, bo kiepskie spanie, a zresztÄ…, czy ja wiem, dlaczego?... Choroba
Alfreda dobiła ich.
Przed trzema dniami byli wszyscy najlepszej myśli, gdy upolowano antę.
Phi, przed trzema dniami I Od tego czasu zachorował Alfredo, a u nich wybuchła
melancholia.
To prawdziwa histeria I
Możliwe. To nasz klimat tak sprawia, że ludzie są chwiejni i niewytrzymali.
Pazio ma słuszność: ohydny klimat. Przeglądam się w lusterku i sam siebie nie poznaję.
Zdumieniem przejmuje mnie wychudzona twarz o sterczących kościach policzkowych i
zapadłych oczach. Całe szczęście, że wciąż jeszcze animusz dopisuje i nie tracimy
odwagi. Więc Pazio, mimo wszystko, śmieje się z mojej twarzy:
Puszcza podżarła was trochę.
Pazio żartuje, ale i jego złapała. Od kilku dni budzi się rano z dotkliwym bólem głowy.
To podobno wspomnienie malarii, na którą chorował ciężko przed trzema laty. Leczy
się w ten sposób, że zamiast śniadania wyżera cenną chininę z naszej apteczki polowej.
Dopiero po tej dawce ból głowy ustaje i Pazio nabiera ochoty do życia.
Więc puścić Brazylijczyków? pytam go wracając do tematu.
Na złamanie karku!
A czy damy sobie sami radÄ™?
76
Jak najlepiej. Będzie nam wprawdzie brakowało ich psów, za to Indianie zaprowadzą
nas do najlepszych szu-padorów na anty, gdzie psów nie potrzeba. Gdy nawinie się
jaguar lub puma, to Indianie nie gorzej je wytropią, niż uczyniłyby to psy myśliwskie
o tym jestem przekonany.
Wobec tego każę Bolkowi przygotować sute śniadanie pożegnalne. Do fiżonu ma wziąć
moc słoniny, natomiast na rozgrzanie żołądków sporządzić świeży, gorący szi-maron, a
w końcu uraczyć nas czarną kawą. Bolek właśnie wydobywał spod paznokci nóg pchły
ziemne, które wczoraj wgryzły mu się pod skórę. Przerywa natychmiast tę codzienną
robotę i żwawo spełnia polecenie.
Na mej lewej ręce siada komar. Ma jasne nóżki i głowę przybliża do skóry bardziej niż
odwłok. Jest to widliszek, rozsadnik straszliwej plagi tych okolic, malarii. Zabijam go
uderzeniem prawej dłoni.. Pozostaje po nim maleńka plama krwi. Za dwa tygodnie
okaże się, czy mnie zaraził. Zresztą jest to już dwudziesty widliszek zabity tego rana na
mej ręce.
ZAWIAE UKAADY
^-e*gnamy Brazylijczyków serdecznie jak przyjaciół. Chociaż spłatali mi figla, nie mam
do nich żalu. Po ich odejściu wracamy do ogniska i siadamy znów naokoło, by wypić
resztę kawy. Kawa udała się Bolkowi, jest czarna i gęsta prawie jak smoła. Unoszący się
w powietrzu aromat mile Å‚echce powonienie.
Tiburcio ma dobry nos: wie zawsze, kiedy się pojawić. Oto wychodzi z chaty i siada
przy nas. Oczywiście dostaje kawy.
77
Odeszli! głośno i z nie ukrywanym, złośliwym zadowoleniem stwierdza stan
faktyczny.
Odeszli! odpowiada Pazio również zadowolony.
Tiburcio patrzy spode Å‚ba na Pazia. Po chwili, nie pytajÄ…c nikogo, nalewa sobie
odważnie drugi kubek kawy i sypie żółtego cukru tyle, że sięga do powierzchni .płynu.
Należy stwierdzić na jego wytłumaczenie, że w Brazylii wszyscy piją kawę słodką jak
ulepek.
Tym lepiej dla was, że odeszli! oświadcza Tiburcio.
To prawda! przyznaje mu Pazio. Ale powiedz nam, compadre Tiburcio,
dlaczego uważasz, że lepiej dla nas?
Bo naprowadzÄ™ was na anty, na wiele ant.
Tak? Naprowadzisz nas na wiele ant? Tuburcio stroi przebiegłą minę i powiada:
Ale tylko wtenczas was naprowadzę, gdy bardzo dobrze zapłacicie.
Naturalnie, że senhor zapłaci ci dobrze. Tiburcio kołysze powoli głową, mierzy nas
wyniosłym
spojrzeniem, uśmiecha się zarozumiale i rzuca pytanie:
A ile zapłaci?
Na tym pytaniu Å‚apie go Pazio. Wcale nie odpowiadajÄ…c Indianinowi, wszczyna
rozmowę na zupełnie inny temat. Tiburcio, trochę urażony, zżyma się. Pazio rozprawia
długo najpierw ze mną, potem z Wiśniewskim. Tiburcio kręci się niecierpliwie, w końcu
wstaje i odchodzi do chaty. Gdy wraca, Pazio wciąż jeszcze zajęty jest rozmową z nami.
Dopiero po godzinie zwraca siÄ™ do Tibur-cia z zapewnieniem:
O, tak, senhor zapłaci ci bardzo wiele.
Ile? pyta skromnie Tiburcio, tym razem już bez wyniosłego uśmiechu, raczej
skruszony.
Tyle, że na to wcale nie zasłużysz. Zostaniesz praw-
78
dziwie bogatym człowiekiem, najbogatszym pewnie z całego szczepu i będziesz mógł w
wendzie kupić, czego tylko serce twoje i serce żony twej zapragnie.
Po czym Pazio puszcza wodze bujnej fantazji. Jak wtedy przy wejściu do tolda, opisuje
teraz mniej więcej całą zawartość wendy i ofiarowuje Indianinowi dosłownie wszystko,
począwszy od igły, a kończąc na strzelbie i jedwabnych pończochach. Pazio napił się
sporo kawy i oto z widoczną rozkoszą pławi się w opisach tych wspaniałości. Dręczy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]