pdf | do ÂściÂągnięcia | ebook | pobieranie | download
Pokrewne
- Strona Główna
- Osho Zen The Mystery And The Poetry Of The Beyond
- 06. Roberts Nora Druga miśÂ‚ośÂ›ć‡ 01 Druga miśÂ‚ośÂ›ć‡ Nataszy
- Mossberg Muzzleloader
- 01 Restart Tintera Amy
- Crowley_A Magick_Without_Tears
- Greg Bear Songs of Earth 01 The Infinity Concerto
- 007._Cartland_Barbara_ _Najpić™kniejsze_miśÂ‚ośÂ›ci_07_ _Znudzony_pan_mśÂ‚ody
- Coughlin William Kara śÂ›mierci
- Mike Resnick Pośźeracz dusz
- Harp of Winds Maggie Furey(1)
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- btsbydgoszcz.opx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
rozporządzenia pozostawał czas wystarczający na odbycie tej podróży.
Po drodze Zenon i Elżbieta spędzili kilka dni w Wiedniu. Zenon pragnął obeznać się tam z
budownictwem miejskim. Od rana przebiegali wspaniałe dzielnice robotnicze, luksusowe
domy nowoczesne, objęte ogrodami, obrócone na szkoły wielkoksiążęce pałace, kolorowe
przedszkola dla tysiąca dzieci. "Więc to jest możliwe" - mówili do siebie ze zdziwieniem.
"Więc takie rzeczy są możliwe." Bo jednak świat naokoło nie przeobraził się wcale i nadal
pozostawał bez zmiany
Szczęście dzieci, ich zdrowie i możność ich istnienia, radość z tego, że przychodzą na świat -
to wszystko dało się dokładnie odczytać i wyrozumieć z wielkich tablic rozwieszonych w
salach tamtejszego ratusza.
Oboje myśleli teraz o jednym i tym samym, ale nie ważyli się mówić Zbyt świeżo mieli w
pamięci przejście z Justyną. Tylko jednej noc). kiedy jeszcze byli w Warszawie, Zenon
zapytał szeptem: "Czy chcesz tego?" I Elżbieta odpowiedziała: "Tak."
Pózniej nad morzem upłynął najszczęśliwszy miesiąc ich życia. Elżbieta budziła się wcześnie
rano, gdy Zenon jeszcze spał. Leżała na brzuchu, zwalczając nudności, i z brodą opartą o
poduszkę poprzez pręty łóżka patrzyła na morze. Było w dole zasłonięte kratą ogrodzenia, w
górze wolne, ciemne w oślepiającym słońcu poranka. Widziała je za pniami dwu starych palm,
przez liście wielkie, twarde i rosochate. Oba pnie składały się z zaschłych ran po dawnych,
odłamanych liściach. Powleczone romboidalnym rysunkiem ich przekrojów, wyglądały jak
obciągnięte okami sieci. Na wąskim pasie morza migały w prawo i w lewo przemykające
promenadą motocykle i samochody, rozrzucając po drodze pogróżki sygnałów. Nieliczne
pośród nich fiakry, obite białym suknem, przesuwały się wolniej w cieniu swych płóciennych
parasoli. Konie tutejsze chodziły w kapeluszach na gło-lwie, a ludzie bez. Odziani w płaszcze
szafirowe i pomarańczowe, sunęli tędy do kąpieli samą krawędzią wybrzeża, w całości
obrysowani morzem. A w pewnym miejscu kolejno znikali za poręczą, zstępując i po
schodach na niewidzialną plażę.
Elżbieta odwróciła głowę od morza, patrzyła na pokój. Blisko łóżka stał ciężki, okrągły stół z
mahoniu na jednej monstrualnej łapie dziwacznego zwierzęcia, roztrojonej u dołu,
zakończonej brązowymi pazurami i grubą trójkątną podstawą. Gościnny pokój był dawnym
pałacowym salonem. Nad kominkiem z czarnego marmuru wprawione było w ścianę wielkie
kwadratowe lustro i odbijało morze. Sup-raporty wyobrażały przepiórki w zbożu, we
wnękach ciemnoróżowego muru stały rzezbione głowy osób nieznanych.
Położyła ręce na oczach. Zanudziło ją. Znowu myślała o jedzeniu, o kwaśnym mleku z
młodymi kartoflami, którego nikt tu nie znał. l Gdy z tego zrezygnowała, w myśli jej zjawiła
się nagle krajana, na chlebie z masłem ułożona rzodkiewka, posypana grubymi kryształkami
soli. Sól rozpuszczała się w soku rzodkiewki, w kroplach wody występujących na maśle od
płukania. Ale i ten głód nie dał się zaspokoić. Czekała więc cierpliwie, że przyjdzie Julia,
przyniesie kawÄ™ i rogaliki. I wtedy obudzi siÄ™ Zenon.
Myślała, że świata mogłoby nie być i już byłoby rozkoszą mieć j świadomość. %7łyć w próżni i
rozważać jej niepojętą naturę. Ale świat jest. Nie niebo i morze ani cudzoziemskie konie w
kapeluszach, pod palmami. To jest prawie nierzeczywiste. Rzeczywistość jest inna, jest
daleko stąd, poręczona obecnością najbliższą. %7łe on jest tu obok, że tu śpi. Drugi człowiek,
do którego nie ma odległości ani przegrody, który tak samo obdarzony jest ciałem. Człowiek,
którego można dotknąć.
Zadrżało w niej wszystko od tej wiedzy, od tego nagłego, niesłychanego odkrycia. Musiała
się z nim podzielić. "Zenonie" - szepnęła najciszej, tylko ruchem warg. Umilkła. Położyła się
twarzą na jego nagim ramieniu. I wtedy nie obudził się także.
Myślała o dziecku ukrytym w niej. Nie mogła przecież budzić Zenona dlatego, że była taka
szczęśliwa. Ale płonęła od chęci, by mu to powiedzieć jeszcze raz.
Gdy Julia przyniosła kawę i odeszła, pierwsze jego słowa były:
"Elżbieto, czy pamiętasz, że ci dwoje tutaj to my?" Tak, starała się o tym pamiętać. Ale to go
nie zaspokoiło.
Już po chwili, wybierając się nad morze, duży i prawie nagi, położył obie ręce na jej
ramionach i powiedział: "Myślę z przestrachem, że świat jest tak wielki, nawet ziemia jest za
duża. ,,Dlaczego?" "Przecież moglibyśmy wcale się nie spotkać. Pomyśl! Pomyśl!"
Pani Niewieska nadjechała w parę dni po ich przybyciu. Tłumaczyła się z tego szeroko i
niejasno, pytała, czy im czego nie brakowało, czy Julia sprawowała się dobrze. Gdy chodzili z
nią na spacery po wybrzeżu, wydawała się zadowolona z nowej swej roli. Szła obok córki
zaćmiewając ją urodą i strojem. A Elżbieta bez zasmucenia znosiła jej piękność.
Tor kolei do Monaco, szosa i linia tramwajowa przecinały się raz po raz, wchodziły pod
siebie tunelami, splatały się i rozplatały. Ten stromy brzeg kamienny wziął w siebie wiele
pracy ludzkiej, zanim ze spiętrzonej nad morze, gołej, urwistej skały przeobraził się w zbocze
ogrodów i pałaców, pokryte alejami kosmatych palm, gąszczem drzew figowych i mimozy.
Twarda zieleń liści tutejszych przewieszała się przez mury i balustrady wykutych w kamieniu
schodów. Jeden ogromny, zupełnie złoty kwiat agawy wyrastał z kolącego kłębowiska swych
liści i kładł się na tle niebieskiej morskiej ciemności, podobny do wiosennej brzozy.
Na krótko przed wyjazdem zrobili wycieczkę do miasta, leżącego dalej na wschód. Uczepiona
gzymsu skalnego droga kręcąc się i wywijając wpadła w wąskie, strome uliczki, między
domy i wille z zamkniętymi w słońcu, jak powieki, okiennicami. Na jednej ze stacji wysiedli,
szli pod górę aleją kwitnących różowo, okrągłych oleandrów, nieprawdziwych jak drzewka na
tapetach. Chcieli obejrzeć tutejsze akwarium.
W wąskim korytarzu o ścianach ze szkła objął ich chłód. Z zielonego mroku wychodziły na
nich ku szybom dziwne stwory morskiej głębiny. Kołysały się na długich, pogiętych nogach,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]