pdf | do ÂściÂągnięcia | ebook | pobieranie | download
Pokrewne
- Strona Główna
- Mandalian_Andrzej_ _Czerwona_orkiestra
- Elizabeth Bloom The Mortician's Daughter (pdf)
- Myers Helen R[1]. W blasku ksiÄÂâÂËćąćËyca
- Harc a boldogsagert Hedwig Courths Mahler
- henryk sienkiewicz szkiceweglem
- Barrie Roberts Sherlock Holmes and the King's Governess (pdf)
- Fiona Brand Cullen's Br
- Morgan Sarah SśÂoneczna Sycylia
- BuśÂyczow KiryśÂ ByśÂo to za sto latl
- Dare Tessa Spindle Cove 03.2 Dama o póśÂnocy t. 2
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- btsbydgoszcz.opx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Jon, posłuchaj! Jak myślisz, co oni z nim zrobią? Z Labesse-'em.
-Oni?
- Oni... Watykan... ludzie... my! Barton westchnął.
- Jimmy Auslaire powiedział, że pewnie go ukrzyżujemy. Mary
zadrżała.
- Przecież go nie zgładzimy, prawda?
Barton ujął ją za ramię i obrócił w swoją stronę.
- Ty przecież lepiej niż inni ludzie znasz świat, w którym żyjemy.
Sama odpowiedz sobie na to pytanie!
- Nie chcę, nie ośmieliłabym się.
- Wobec tego zapomnij o tym, co do niego czujesz. Nam nie wolno się
w nic angażować. Jesteśmy tymi, którzy stoją z boku i tylko
przekazują informacje. Pierre Labesse ogłosił, że udaje się do Rzymu.
Jeżeli tak uczyni, my to pokażemy. Jeżeli tam nie pojedzie,
poinformujemy i o tym. Nic więcej nie możemy zrobić.
Mary chwyciła go mocno za ramię.
156
- Opowiedzieliśmy o nim - powiedziała. - Przynajmniej tyle zro-
biliśmy.
- To jeszcze się nie skończyło. - Poprawił ją Jonathan Barton. -Minęły
zaledwie trzy dni.
Przytulił Mary i razem wyszli na ulicę. Wstawał już nowy dzień.
157
6
Kardynał sekretarz stanu Giorgio Cinalli stał w oknie na trzecim
piętrze Pałacu Apostolskiego. Witał nowy dzień z niepokojem, jego
pewność siebie została zachwiana wystąpieniem Pierre'a La-besse'a w
telewizji. Każde słowo wypowiedziane przez Labesse'a było jak
uderzenie bicza, smagającego i tak już udręczoną duszę kardynała.
Szczególnie jedno zdanie do tej chwili kołotało się po najdalszych
zakamarkach zmęczonego umysłu. Labesse zamierza przybyć do
Rzymu. Cinalli zacisnął zęby i odwrócił się do okna.
- Niech tak będzie! - mruknął do siebie.
Korespondencja na jego staroświeckim biurku ułożona była sy-
stematycznie, w sposób pozwalający mu dostrzec od razu, co wymaga
natychmiastowej uwagi, które ze spraw mogą okazać się kło-podiwe, a
także jakie kwestie były czysto formalne i wymagały jedynie
zatwierdzenia przez jego biuro. Wyraznie było w tym widać rękę
sostituto. Organizacja władzy Cinallego prowadzona była przez
Benito Marco bezbłędnie, co czasem wręcz niepokoiło sekretarza
stanu, który dobrze wiedział, że człowiek tak polegający na
kimkolwiek, łatwo może się znalezć pod kontrolą podwładnego.
Cinalli postanowił, że po rozwiązaniu sprawy Labesse'a ograniczy
wpływy swego sekretarza. Rozległo się stukanie do wielkich,
rzezbionych drzwi. Wszedł sostituto.
- Są tutaj, eminencjo - powiedział Marco. Cinalli skinął głową.
Do obszernego gabinetu wszedł ojciec Philippe Recamier, pod-
trzymujący starą siostrę zakonną z sierocińca w St Malo. Jezuita
ucałował pierścień Cinallego. Staruszka, choć wyczerpana do granic
wytrzymałości, postąpiła podobnie. Kardynał zmarszczył brwi i usiadł
za biurkiem.
- Może rozsądnie byłoby, gdyby lekarz zbadał siostrę Teresę, zanim
rozpoczniemy?
Marco spojrzał znacząco na twarz kardynała sekretarza.
- Eminencjo, już wezwałem lekarza. Ta sprawa jest dosyć pilna i
powinna zostać załatwiona natychmiast. Siostra Teresa otrzyma
najlepszą opiekę zaraz po tym, jak wyjawi swoją tajemnicę.
158
- Jeżeli jesteś pewien, że będzie w stanie!... - C inai li powątpiewał
nadal, zaniepokojony.
Zakonnica odpowiedziała mu sama, odzywając się wzruszająco
słabym głosem.
- Zgrzeszyłam, eminencjo. Proszę, wysłuchaj mojej spowiedzi. Cinalli
wstał.
- Zaczekajcie na zewnątrz - polecił obu mężczyznom. Sostituto i
Recamier wyszli razem do przedpokoju. Czekali w
ciszy. Zza podwójnych drzwi gabinetu gdzie odbywała się spowiedz,
dobiegał lekki szmer. Sostituto wziął papierosa ze srebrnego puzderka
leżącego na stole, poczęstował również Recamiera. Podając ogień,
Marco zapytał:
- Czy możliwe jest sprawdzenie tych informacji?
Twarz Recamiera była wyraznie zmęczona. Jego normalnie wystające
nieco kości policzkowe sterczały bardziej niż zwykle. Policzki i oczy
wydawały się głębiej przez to jeszcze zapadnięte, co nadawało całemu
obliczu trupi wyraz. Sostituto zauważył już wcześniej ową zmianę, lecz
tłumaczył ją sobie zmęczeniem i brakiem snu.
- Słucham, monsignore?
Marco wykonał gest zniecierpliwienia.
- Skoncentruj się ojcze! Co byłoby w przypadku jakiejś próby
sprawdzenia ustalonych przez ciebie faktów. Na przykład, gdyby
przedostały się one, powiedzmy, do pewnych gazet lub agencji in-
formacyjnych?
- Przywiozłem wam prawdę. Wszystkie śledztwa wykazałyby to samo.
Jedyną niemożliwą do sprawdzenia jest informacja o żydowskim
pochodzeniu Labesse'a. Nie ma sposobu, by prasa to odkryła, chyba,
że waszym zamiarem jest, aby siostra Teresa wyspowiadała się
publicznie?
- Zamiarem kardynała sekretarza, ojcze, nie moim. Nie mam władzy
podejmowania takich decyzji.
- Oczywiście - powiedział Recamier, spoglądając w twarz Marco.
- Mam najszczerszą nadzieję, ojcze, że twoja lojalność wobec Kościoła
nie osłabła. Czy wciąż zgadzasz się z potrzebą naszych działań?
159
- Rozumiem ich powód, lecz muszę przyznać, że obawiam się o swoją
duszę.
- Twoja dusza nie jest zagrożona - chłodno powiedział Marco.
-Odkryłeś prawdę, czyż nie tak? Nie sfałszowałeś przecież tych fa-
któw?
-Nie.
- Więc czego się obawiasz?
Wyraz twarzy Recamiera zmienił się wyraznie.
- To coś ciągnie się za mną jak upiór. Niewidoczny, lecz wyraznie
obecny.
- Nazwij to.
- Nie mam odwagi.
Marco wyprostował się w fotelu.
- Psychiatra określiłby to jako lęk lub poczucie winy. Lęk przed
złamaniem wpajanych od dzieciństwa reguł postępowania. Do-
świadczasz podświadomej reakcji wywołanej właśnie dręczącym cię
poczuciem winy.
Na twarzy Recamiera pojawił się dziwny uśmiech.
- Monsignore jest człowiekiem o niezwykle wysokiej inteligencji,
podczas gdy ja kieruję się bardziej instynktem. Po prostu czuję, gdy
coś nie jest tak. Monsignore zaś dedukuje i następnie znajduje
wyjaśnienie wszystkiego. Tym razem odczuwam paniczny strach.
Gorzej! Obecność Zła. To nie jest poczucie winy.
- Przesądy? Trudno mi w to uwierzyć! Zostawmy zabobony tam, gdzie
jest ich miejsce - w średniowieczu razem z inkwizycją.
- Inkwizycja przecież wciąż istnieje, sostituto. Czy nie stosujemy jej w
praktyce? Właśnie teraz? Czyż Pierre Labesse nie jest jej ofiarą? Stos,
rozpalone żelazo, tortury - odeszły w niepamięć, lecz cel i rezultat
działań pozostał ten sam. Chcecie zniszczyć inną istotę ludzką, która
nie godzi się z waszą doktryną.
- Z doktryną Kościoła - poprawił Marco. - Jeżeli już odczuwasz
obecność Zła, to wiedz, iż jego zródłem nie jest nikt inny, jak właśnie
Pierre Labesse. To on jest Złem. To jego widmo wlecze się za tobą.
Recamier skulił się ze strachu.
- Modlę się do Boga, byście to właśnie wy mieli rację, gdyż jeżeli to nie
Labesse, to tutaj właśnie leży zródło Zła.
160
- Ojcze - ostrzegł Marco. - Radzę ci, uważaj na to co mówisz. Narażasz
się na wielkie niebezpieczeństwo.
Drzwi otworzyły się. Stanął w nich Cinalli podtrzymujący zapłakaną
zakonnicę.
- Teraz niech zajmą się nią lekarze - polecił. - Pózniej przedys-
kutujemy nasze dalsze postępowanie.
Marco odprowadził siostrę, rzucając w stronę Recamiera złowrogie
spojrzenie.
- Ojcze! - odezwał się kardynał sekretarz stanu. Recamier wszedł za
nim do gabinetu.
Kardynał Cinalli siedział za biurkiem naprzeciwko Benito Marco i
Recamiera, który zakończył właśnie swoją relację z tego, czego udało
mu się dowiedzieć w St Malo. Sekretarz stanu, wyraznie zakłopotany,
wpatrywał się w pokryty freskami sufit. Wreszcie odezwał się do nich,
gdy długotrwała cisza zdawała się być już nie do zniesienia.
- Czy ktoś jeszcze wie o tym wszystkim?
- My trzej, eminencjo, nikt więcej - odpowiedział Marco.
- Więc niech tak pozostanie.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]