pdf | do ÂściÂągnięcia | ebook | pobieranie | download
Pokrewne
- Strona Główna
- 2008 62. W blasku fleszy 3. Braun Jackie KompromitujÄ ca kaseta
- Brooks Helen Bal w Londynie
- Koontz_Dean_R._ _TIK TAK
- Sandemo Margit Irlandzki romans
- Brian Stableford Hooded Swan 4 The Paradise Game
- Diana Palmer Long Tall Texans 06 Connal
- Cley 01 Fizjonomika Ford Jeffrey
- Clark Mary Higgins Dwa sśÂodkie aniośÂki
- Whitley Strieber The Wild
- Dick Philip Kosmiczne marionetki
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- elau66wr.xlx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Parę godzintemu.
- Chcesz powiedzieć, że wróciła dziś wcześniej z parafii
świętego... jakmu tam?
- Tymoteusza. Nie, proszę pana. Wogóle tamdzisiaj nie
poszła.
Nie poszła do tego, jak go nazywa żartobliwie, swego
drugiegodomu?
- Przecież dziś piątek. Chodzi tamzawsze wponiedziałki,
środyi piątki - zauważył Worth, któryznał na pamięć rozkład
jej zajęć.
- Aledzisiaj nieposzła.
- Może zlesię czuje?
- Awiepan, rzeczywiściejest dziś jakaś smutna. Zdrugiej
strony zauważyłem, że jest też trochę zaczerwieniona. Może
toz gorączki. Ale...
- Nieważne - przerwał mu Worth, nerwowym ruchem
przeczesując włosy.
- Wiemtylko, że dzwoniła gdzieś z pana gabinetu. Nie
wiem, dokogo, ani oczymrozmawiała. Niepodsłuchuję cu-
dzychrozmów. Odebrałempański smokingzpralni i położy-
łemgona łóżkuwpana sypialni. Czy życzypansobieczegoś
jeszcze, zanimwyjdę?
- Wychodziszgdzieś?
- Obiecał mi panprzecież wolnywieczór.
Worthrzeczywiściezapomniał, bokiedymuotymmówił,
planował zupełnie innyscenariusz. On i Rocky wymykają się
wcześniej z bankietu i biegiemwracają do domu, by się ko-
jan+a43
us
o
l
a
d
n
a
c
s
116
chać, bez obawy, żenagle, wnajmniej odpowiednimmomen-
cie, zjawi się McGuire. Cholera, lepiej nie myśleć o czymś,
coteraz jest bardzomałoprawdopodobne. Chciał jednakwie-
dzieć, czemuRockyzmieniła swój rozkładdnia.
- Tak, dobrze. Awięcidz - rzekł, ruszająckuschodom.
Jeszczechybanigdynieszedł ponichtakszybko. Jeśli jest
chora, toprzez niego. Wponiedziałekma pierwszeegzaminy,
a onsprawia jej takie przykrości.
Drzwi do jej pokoju były otwarte. Do jego sypialni też.
Stanął jakwryty, kiedynaglepojawiła się wdrzwiach.
- O! - krzyknęła. - Niesłyszałam...
- McGuiremówi...
Stali pół metra od siebie i patrzyli jedno na drugie.
Worth z zachwytem, Rocky z ciekawością, ale i z niepew-
nością.
Miała na sobie ową wieczorową suknię, którą kupili pod-
czas pierwszych wspólnych zakupów. Jak to możliwe, że
nawet boso wyglądała wniej jeszcze piękniej niż wtedy, gdy
mierzyła ją po raz pierwszy?
- Chciałamsprawdzić wtwoimlustrze, czynadal jest mi
wniej dobrze - wyjaśniła po krótkiej chwili, która Worthowi
wydała się wiecznością. - Trochę przytyłam.
- Nie musisz wyjaśniać ani przepraszać. Ja... czyposta-
nowiłaś ze mną wyjść?
- Może nie powinnammyśleć, żemniezesobą zabierzesz.
- Rocky zmusiła się do uśmiechu. - Przypomniałamsobie
jednak, jakmówiłeś, żenieznosisztakichimprez, a już szcze-
gólnie chodzić na nie sam.
- Nie poszedłbym, gdybynie była touroczystość na cześć
ojca i wdodatku ważna dla firmy.
Idiota, wcalenietochciał powiedzieć. Powinienprzekonać
jan+a43
us
o
l
a
d
n
a
c
s
117
ją, iż jest wzruszony, że pamiętała, i głupio mu, ponieważ nie
spytał jej wcześniej, a przede wszystkimpowinien zapewnić
Rocky, żenadal jej uroda zapiera mudech...
- Jesteś pewna, że masz ochotę ze mną pójść? - spytał
zamiast tego. - Wiemprzecież, że nie przepadacie za sobą
z moimojcem.
- Nieidę tamprzezwzglądnaniego.
Worth spuścił wzrok, bo nie mógł znalezć słów, które
wyraziłyby jegowdzięczność.
- Chyba i typowinieneś się przebrać. Robi się pózno.
- Tak. Już idę.
Ale to ona ruszyła się pierwsza. Kiedy była już
wdrzwiach, Worthuznał, że jest jej winiencoś więcej. Dużo
więcej.
- Rocky... Piękniewyglądasz.
Wjej oczachniebyło śladuuśmiechu.
- Dziękuję. Cieszę się, że jesteś zadowolony ze swej in-
westycji.
Rocky wolała nie myśleć o swymokrucieństwie. Uznała,
że Worthsamjest sobie winieni powinienbyć jej wdzięczny,
iż wogóle chce z nimrozmawiać.
Znała już touczucie trzymania się rzeczywistości pazura-
mi. Byłonormą wczasach, kiedywalczyła oprzeżyciewłas-
ne i Badgera. Uwierzyła, że ż Worthemjuż nigdy tego nie
doświadczy. Okazało się jednak, że życie wwieży z kości
słoniowej niekoniecznie oznacza bezpieczeństwo, mimo że
zapewnia cię o tymsamksiążę.
Uważaj, ocoprosisz, bomożesztodostać". Takbrzmiało
jej mottooddnia, kiedyWorthokreślił wyraznie charakter ich
stosunku i przywrócił mu właściwą perspektywę. Duma ka-
jan+a43
us
o
l
a
d
n
a
c
s
118
zała jej ukrywać, jak bardzo czuje się zraniona, ale wymagało
toogromnego wysiłku.
Niecałą godzinę pózniej, siedząc obok Wortha przy stoli-
ku naprzeciwko podium, na którym królował najstarszy
Drury i kilku innych mówców, wiedziała, że pozornie wyda-
je się być zupełnie na właściwymmiejscu. Jej suknia by-
ła równie elegancka jaksuknia burmistrzowej czy żony pre-
zesa. Była pewna, żepodczas złożonegozczterechdań posił-
kuani razunieużyła niewłaściwegosztućca. Cowięcej, pod-
czas dyskusji o najbiedniejszych mieszkańcach tego miasta
zasłużyła nawet na uprzejme kiwnięcie głową burmistrza.
Niestety, wuszachcałyczas dzwoniłyjej słowaWorthai czu-
ła się jak intruz.
Niebierzpożądania zacoś innego.
Nie, choćby nie wiemjak uprzejmi byli wobec niej ludzie
zgromadzeni przy stoliku, wiedziała, że widzą wniej tylko
kochankę Wortha. Zwiadomość ta powodowała nieprzyjemny
smak wustach, któregonie byłowstanie wyeliminować na-
wet nieustanne popijanie wody.
Wprzyszłymtygodniu będą końcowe egzaminy. Po-
temwyprowadzi się od Wortha. Dokąd, jeszcze nie wie-
działa. Wtej chwili jej plany, podobniejakcele, byłyzupeł-
nie nie sprecyzowane. Skupić się była wstanie jedynie na
egzaminach.
Wiedziała, że będzie musiała odrazu podjąć pracę. Połą-
czenie tegoz nauką niebędzie łatwe, ale nie ma innegowy-
jścia. Przynajmniej ma teraz odpowiednie kwalifikacje, by
szukać czegoś lepiej płatnego.
Nagle podchwyciła spojrzenie Chase'a, który mrugnął do
niej znacząco. Zrozumiała, ocomu chodzi. Sygnalizował jej,
jan+a43
us
o
l
a
d
n
a
c
s
119
że zbyt wiele maluje się na jej twarzy. KochanyChase. Po-
dziękowała mu spojrzeniem.
Wtej samej chwili Worth położył dłoń na jej splecionych
na kolanachrękach. Spojrzała na niegozaskoczona, aleonnie
odrywał wzroku od podium. Zaciśnięte usta i dziwny błysk
woczachpowiedziałyjej jednak, że zauważył jej rozmowę"
z Chase'emi bynajmniej nie był tymzachwycony.
Spodziewała się, żejątorozzłości, poczuła jednaksmutek.
Tak, toprzygnębiające, gdykochasz kogoś, ktowidzi wtobie
tylkoobiekt pożądania.
Rocky z trudemdotrwała do końca przyjęcia. Słuchała
mowy za mową i biła brawo mówcom, myślami była jednak
gdzie indziej. AWorth przez cały czas gładził kciukiemjej
dłoń.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]