pdf | do ÂściÂągnięcia | ebook | pobieranie | download
Pokrewne
- Strona Główna
- Colley Jan Gorący Romans Duo 919 Magiczna godzina
- Chmielewska Joanna 06 Romans wszechczasĂłw
- Irlandzkie marzenia (Irlandzki buntownik) Roberts Nora
- Margit Sandemo Cykl Saga o Ludziach Lodu (19) Zęby smoka
- Sandhammaren A vegzetes part Margit Sandemo
- Sandemo_Margit_42_Wymarzony_przyjaciel
- Margit Sandemo Tajemnica Władcy Lasu
- Sandemo _Margitt_08_Uprowadzenie
- (Zapomniany ogród 06) Ucieczka Merete Lien
- Cartland Barbara Dumna ksi晜źniczka
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- botus.xlx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Tak, z pewnością przepisał ten donos i wysłał - zgodził się Martin. - Powinien był
przepisać, tutaj trochę za mało jest o pracowniku nauki . Ron, gdzieś ty to znalazł?
- W jego pokoju.
Martin otworzył usta ze zdziwienia.
- Wchodzisz... do cudzych pokoi?
Oczy Rona błysnęły zielonkawo, pojawiło się w nich coś diabelskiego.
- Już dawno temu przestałem się przejmować takimi sprawami. Jestem ponad to.
Wargi Martina drgnęły, jakby powstrzymywał śmiech.
- No jasne, w każdym razie dziękuję ci! Teraz przynajmniej wiemy dokładnie, na
czym stoimy.
- A ja zaczynam się zastanawiać, gdzie się w tej chwili znajduje nasz dobry Elmer
Parkinson - syknÄ…Å‚ Jørgen ze zÅ‚oÅ›ciÄ….
- Mam swoje podejrzenia - rzekł Martin. - Chodzcie! Ty również, Ron. Będziesz nam
teraz potrzebny.
W charakterze zderzaka, pomyślała Annika. Ale musiała przyznać rację Martinowi,
potrzebowali pomocy Rona.
Zgodnie z przewidywaniami parę rannych ptaszków znalezli w pobliżu kamienia.
Parkinson i Lisbeth dostarczyli już podnośniki na miejsce i sami próbowali wykonać całą
pracę. Annika zachichotała w duchu na myśl o tym, jak musieli się pocić przy wciąganiu na
górę ciężkich podnośników. Ponieważ studenci skradali się jak najciszej, para niczego nie
zauważyła i na ich widok oboje skamienieli jak słupy soli pod Gomorą czy gdzieś tam.
Parkinson spoglądał na nich z wymuszonym uśmieszkiem.
- Chcieliśmy tylko przygotować wszystko, zanim przyjdziecie - powiedział.
- Nic z tego nie będzie! - syknął Martin z taką złością, że Lisbeth aż podskoczyła. -
Teraz oboje spakujecie swoje rzeczy i wyniesiecie siÄ™ stÄ…d jak najszybciej!
- A cóż to znowu?
- Wyciągnęliśmy rękę do zgody, chcieliśmy z wami współpracować, choć 'wcale nie
musieliśmy tego robić. A wy odpłacacie się w taki podły sposób!
Martin pokazał zapisany papier.
Twarz Parkinsona stężała.
- Włamaliście się do mojego pokoju?
- Nie my. To Ron. A on kieruje się własnymi zasadami.
- Ten szpieg! Ja go zaraz usadzę! Nie będzie mi taki gnojek dłużej zdradzał naszego
kraju...
- Nie odwracaj kota ogonem! - przerwał mu Martin ostro. - Powiedziałem i nie
zmienię zdania. Wyjedziecie stąd w tej chwili! Zabawa skończona!
Parkinson wyprostował się z godnością.
- Znalezisko nie należy do was, zwłaszcza że jeszcze trzeba je odnalezć! I ja mam
takie samo prawo do poszukiwań jak wy!
Wtedy Ron ujął sprawę w swoje ręce. Wyjął spod wiatrówki dziwny nóż. Nigdy
takiego noża nie widzieli.
- Wynoś się! - warknął do Parkinsona. - Bo w przeciwnym razie posiekam na kawałki
i ciebie, i twojÄ… kobietÄ™.
Nikt nie miał wątpliwości, że mówi to najzupełniej poważnie.
Lisbeth z krzykiem rzuciła się do ucieczki, a Parkinsonowi, który chciał ocalić resztki
swojej godności, pozostawało jedynie pójść za nią.
- Zresztą i tak bym musiał dzisiaj wyjechać - oświadczył wyniośle. - Moi koledzy chcą
ze mną rozmawiać na temat nominacji. I to jest prawda, jeśli nie wierzycie, to mogę wam
pokazać papiery.
- Dobrze, dobrze, wierzymy ci! - zawołał Martin zniecierpliwiony.
Zledzili wzrokiem tę dobraną parkę, dopóki oboje nie pozbierali swoich rzeczy i nie
znalezli się na pokładzie lodzi. Dopiero kiedy motorówka z warkotem zniknęła za skalnym
cyplem, powrócili do pracy.
Próba podniesienia głazu była ryzykownym przedsięwzięciem. Leżał tak blisko
krawędzi uskoku, że od tamtej strony nie mogli pracować. Musieli wyrąbać spory kawał
skalnego podłoża, żeby wsunąć jeden z podnośników, i to zajęło im wiele godzin. Potem
jednak zaczęły się dziać nieoczekiwane rzeczy.
Byli tak zajęci, że zapomnieli o obiedzie. Gdy głód stał się już bardzo dokuczliwy i
nie mogli dłużej go lekceważyć, Annika została wysłana po jakieś kanapki. Chyba nigdy
jeszcze nie robiła takich niezdarnych kanapek, takich dziwnych serowo - wędliniarskich
kompozycji, bo i ona uległa gorączce - kamień poruszył się i powolutku odsłaniał to, co
znajdowało się pod nim.
Biegnąc ścieżką pod górę, potykała się o wystające korzenie, lecz ze zręcznością
godną akrobaty za każdym razem udawało jej się ocalić kanapki przed zetknięciem z leśną
ściółką. Wkrótce znalazła się na wzgórzu, zdyszana niczym pies gończy. Usiedli teraz
wszyscy na chwilę, zasłużyli sobie na małą przerwę, i z dumą przyglądali się swemu dziełu.
Głaz wspierał się teraz z jednej strony na podstawkach ze sporych kamieni. W głębi
widać było niszę wypełnioną drobnymi kamykami i ziemią. Tam, właśnie tam należy szukać!
Wyrzucali zawartość niszy, najgorsze zaczęło się jednak wtedy, gdy w pustej przestrzeni pod
kamieniem można już było zmieścić całą rękę aż po bark. Teraz ktoś musi zdobyć się na
odwagę i wsunąć głowę oraz ramiona do jamy.
- Moja gÅ‚owa jest zbyt drogocenna - wyjaÅ›niaÅ‚ ze Å›miechem Jørgen. - Annika, co to za
[ Pobierz całość w formacie PDF ]