pdf | do ÂściÂągnięcia | ebook | pobieranie | download
Pokrewne
- Strona Główna
- Farmer, Philip Jose World of Tiers 07 Red Orc's Rage
- Zimmer Bradley, Marion Das Tor Zum All & Das Silberne Schiff
- White James Szpital Kosmiczny 03 Trudna Operacja
- Clarke Arthur Charles 2061. Odyseja Kosmiczna
- Clarke Arthur 2001 Odyseja Kosmiczna
- Edmund Niziurski Awantury Kosmiczne
- 078. Lennox Marion Dlaczego uciekasz Cari
- Dick_Philip_K_ _Trzy_stygmaty_Palmera_Eldritcha
- Dick, Philip K Gestarescala
- Anne Rice 012 Wampir Vittorio
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- quendihouse.opx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
–Numer, proszę.– Usłyszał cienki glos w słuchawce.
Poprosił o połączenie z hotelem Calhoun w Martinsville. Po wrzuceniu trzech
kolejnych dziesięciocentówek, serii „klików” i próśb o zaczekanie usłyszał brzęczący
sygnał.
–Hotel Calhoun – odezwał się odległy głos zaspanego mężczyzny wolno cedzącego
słowa.
–Chciałbym rozmawiać z panią Barton. Z pokoju 204.
Kolejna przerwa. Kilka następnych „klików”. A potem…
–Ted!– Usłyszał głos Peg przesiąknięty niecierpliwością i niepokojem.-To ty?
–Tak, to ja. Tak przypuszczam.
–Gdzie jesteś? Na miłość boską, chcesz mnie tu zostawić, w tym straszliwym
hotelu? – Jej głos stał się histeryczny. – Ted, mam już dosyć. Już mam tego powyżej
uszu. Zabrałeś samochód. Nic nie mogę zrobić, nie mogę się nigdzie ruszyć.
Zachowujesz się jak wariat!
Barton powiedział stłumionym głosem, przyciskając mikrofon do ust:-Próbowałem
ci wyjaśnić. To miasto. Jest inne, niż je pamiętałem. Podejrzewam, że ktoś
manipuluje moim umysłem. Przekonało mnie o tym coś, co znalazłem w gazetach-że
nawet moja osoba nie jest…
–Dobry Boże – przerwała mu Peg. – Nie mamy czasu na wyjaśnianie twoich
dziecinnych iluzji! Jak długo zamierzasz to robić?
–Nie wiem-odrzekł bezradnie Barton.-Tak wiele jeszcze nie rozumiem.
Gdybym wiedział więcej, mógłbym ci powiedzieć.
Zapadła chwila ciszy.
–Ted – powiedziała stanowczym głosem Peg – jeśli nie wrócisz tu w ciągu
dwudziestu czterech godzin i nie zabierzesz mnie stąd, rzucę cię. Mam dosyć
pieniędzy, aby wrócić doWaszyngtonu.Wiesz, że mam tam przyjaciół. Nie zobaczysz
mnie już nigdy więcej, chyba że w sądzie.
–Mówisz poważnie?
–Tak.
Barton oblizał wargi końcem języka.
–Peg, muszę tu zostać. Dowiedziałem się już trochę rzeczy Jeszcze niezbyt dużo,
ale już trochę. Wystarczająco, by wiedzieć, że jestem na właściwej drodze.
Jeśli zostanę odpowiednio długo, będę mógł wyjaśnić wszystko. Działają tu jakieś
siły; siły, które nie ograniczają się do…
Barton usłyszał nagle krótkie „klik”. Peg rozłączyła się.
Powiesił słuchawkę. Czuł pustkę w głowie. Odszedł od telefonu i bezwiednie ruszył
przed siebie, z rękoma w kieszeniach. Cóż, to było właśnie to, czego się
obawiał.Wiedział, że zrobi, jak powiedziała. Jeśli on nie pojedzie do Martinsville, to
potem już jej tam nie zastanie.
Jakaś niewielka postać wynurzyła się zza stołu i paproci.
–Halo- powiedział spokojnie Peter.
Bawił się jakąś poruszającą się kępką – czarnymi kulkami, które pełzły od góry po
jego rękach.
–Co to?– zapytał z niesmakiem Barton.
–To? – Peter zamrugał. – Pająki. – Złapał je i wsadził do kieszeni. – Wybiera się pan
gdzieś samochodem? Pomyślałem, że mógłbym zabrać się razem z panem.
Ten chłopiec był tu cały czas. Ukryty za paprocią. To dziwne, że Barton go nie
zauważył; wszak przechodził obok doniczki, idąc do telefonu.
–Po co?-zapytał Barton.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]