pdf | do ÂściÂągnięcia | ebook | pobieranie | download
Pokrewne
- Strona Główna
- Andrew Gross [Ty Hauck 02] Do't Look Twice (v4.0) (pdf)
- Andrew Sylvia Nie przyniosę ci pecha
- Andrews Amy Jedna noc
- Andrew Dav
- Vincent Rachel Moja dusza do stracenia
- Bloodmates 1 Kiss and Tell
- Dick, Philip K Gestarescala
- Asnyk Adam Poezje Publicznosc i poeci (pdf)
- Jan Himilsbach_Lzy Soltysa i inne opowiadania
- James P. Hogan Craddle of Saturn
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- lolanoir.htw.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Spójrz prawdzie w oczy, Flagit, upomniał samego siebie. Nie masz wyboru.
Odsuwając na bok obawy związane z tym, że mogą go wyśledzić, zatrzymał
się tylko po to, by wydać skałotoczowi szeptem serię skomplikowanych poleceń,
i wysłał strumień telewpływnych myśli wprost do układu limbicznego pewnego
kierownika budowy. Miał nadzieję, że nikt tego nie zauważy. Skałotocz zagłębił
się w suficie pośród deszczu przeżutych odłamków granitu.
* * *
Na drugim skraju Mortropolis na monitorze Wojerystycznej Kontroli Ruchu
pojawił się malutki zielony punkcik. Zamigotał, zalśnił słabo, po czym zajaśniał
z całą intensywnością w wyciemnionym pokoju.
A demon Dajmon, pomimo iż wytrzeszczał swoje i tak wyłupiaste oczy, nie
zauważył go. Cóż, jeden dodatkowy punkcik pośród czternastu oznaczonych nu-
merami turystów z HAN nie był zbyt widoczny, a poza tym Dajmon miał podwój-
ną zmianę i był zmęczony.
* * *
Robotnicy uwijający się wewnątrz kopuły nie zauważyli, że z krasnoludem
Guthrym zaczęło dziać się coś dziwnego. Utkwił spojrzenie w dali, tak jakby na-
gle oczy przestały należeć do niego. Jakby patrzył przez nie ktoś inny. Ktoś, lub
coś, dokładnie wiedzący, co trzeba robić, i nieodczuwający potrzeby odwoływania
się do planów. Nieobecny duchem krasnolud upuścił rulon niepłonnego pergami-
nu, który następnie wzbił się i poleciał nad niewielką kupką gruzu.
Wy! Nie, nie tam! Przynieście to tutaj! wrzasnął Guthry głosem dziw-
nie bezbarwnym, pozbawionym akcentu, wznoszącym się potężnie nad zgiełk,
wymachując jednocześnie w stronę grupki kowali.
Przecież mówiłeś. . .
Mówiłem. Czas przeszły! A teraz mówię, żebyście to przynieśli tutaj. NA-
TYCHMIAST! Dramatycznym gestem wskazał miejsce pomiędzy dwiema
z większych podwieszonych rur. Obrócił się i ujrzał inną grupkę zmagającą się
z montażem zaworów. Nie, nie! krzyknął, podbiegając do nich. W drugą
stronę. Sprawdzcie przepływ!
192
Myślałem. . .
Płacą ci za robienie, nie myślenie! W drugą stronę! Guthry pomknął
upominać kolejną ekipę. Biegał po całej kopule, wydając polecenia na lewo i pra-
wo, wszystkich musiał ochrzanić. W tym chaosie nikt nie miał czasu przemyśleć,
co on właściwie robi. Nikt nie zauważył, że wszystkie zawory zostały obróco-
ne, kanały przeciwnie kierowane, a w skorupie kopuły w ostatniej chwili wybito
dodatkowe wywietrzniki, przez co klimatyzacja PKiN nie miała prawa zadziałać
Ale wtedy było już za pózno.
Pod główną, ukrytą pod skrzydłami żelaznej turbiny pokrywy systemu kana-
łów skały zaczęły nienaturalnie drżeć. Wyglądało to tak, jakby jakiś stwór mający
zdecydowanie zbyt wiele pazurów i niezdrowy apetyt na granit przedzierał się
przez ostatnią warstwy skały. Tak było w rzeczywistości.
Z piskiem zachwytu Guthry podbiegł do dzwigni połączonej z systemem blo-
ków, przekładni oraz prętów i pociągnął za nią. Po ruszyło się jedno wirujące
ramię krzywki, wpięło się w zespół trzpieniowych kółek zębatych, przepuściło
moment obrotowy przez układ wzmacniaczy i połączyło koło młyńskie z turbiną.
Ziemia zatrzęsła się, gdy ogromne łopaty z lanego żelaza drgnęły i zaczęły się
obracać, napędzane przez turbinę.
W tej samej chwili spod młyna wychynęły pazury i odnóża, rozrzucając na
wszystkie strony grad gruzu to skałotocz przegryza się przez ostatnie kilka cali
skały. W ślad za nim pojawiła się wrząca masa przegrzanego gazu piekielnego
i popędziła w górę. W miarę jak ruch obrotowy turbiny wzrastał, zwiększyło się
również zasysanie. Każde poruszenie łopat wyciągało z Podziemnego Królestwa
Hadesji coraz więcej powietrza.
We wnętrzu kopuły PKiN praca ustała nagle, a jej miejsce zajęło przerażenie.
Rury zaczęły warczeć i wydawać głęboki łoskot, napełnione na siłę podziemną
atmosferą. We wszystkich wnętrznościach budowli dały się słyszeć trzaski i bęb-
nienie żelazo rozszerzało się pod wpływem gorąca. I nagle z siedmiu otworów
świeżo wywierconych w zewnętrznym poszyciu kopuły buchnął czerwonoczarny
gaz, który buzującymi słupami popędził ku niebiosom. Wyglądało to tak, jakby
gigantyczny czajnik ciśnieniowy właśnie szykował się do wybuchu.
Kowale, murarze, mierniczy, stolarze i wszyscy inni robotnicy wypadli z bra-
my, potykając się o siebie wzajemnie w rozpaczliwej próbie ucieczki, a strach
wrzeszczał im do uszu, gdy pędzili zboczem Ciemnej Góry. Za nimi rosnące
szybko chmury przegrzanego gazu wznosiły się niekontrolowane ku stratosferze.
I wtedy oberwali. Niczym opary przypalonego olejku eukaliptusowego, rozgrza-
nego na kamieniach sauny, uderzyła w nich wrząca fala duszącego siarczanego
żaru, którego temperatura była już znacznie niższa od początkowych 666 stopni
Fahrenheita.
Na szczycie Ciemnej Góry dwie postacie naparły na ciężką bramę i ją zamknę-
ły. Dopiero teraz, dużo za pózno na jakiekolwiek działanie, kilka osób uświado-
193
miło sobie, że blizny na czołach krasnoluda Guthry ego i Stana Kowalskiego są
niepokojÄ…co podobne.
W smaganym wichrami magazynie Transcendentalnego Biura Podróży sp.
z o.o. Flagit krzyknął z zachwytu, rozbijając kryształowe okno budynku. Hade-
sjańskie powietrze wdarło się do wnętrza, wessane przez ciąg wytworzony przez
znajdującą się wyżej turbinę, a ryzy niepłonnego pergaminu i cała masa rozma-
itych drobnych przedmiotów biurowych wyleciały z pokoju schwycone przez łap-
czywe palce straszliwych wirów. W kilka sekund pomieszczenie opustoszało. Fla-
git zakręcił się w drzwiach; w uszach dzwoniło mu od różnicy ciśnień. Z wiel-
kim wysiłkiem zdołał zamknąć i zaryglować drzwi, po czym pognał ku tłumnemu
śródmieściu Tumoru. Zaczęło się.
Pałac Korupcji i Nikczemności był gotów, by otworzyć swe podwoje.
Rozdział siódmy
O bobrach i konwersji katastrof
To samo! ryknÄ…Å‚ komandor Tojad zwany Mocnym, pochylajÄ…c siÄ™ nad
barem w przesiąkniętej oparami alkoholu atmosferze Rynsztoka. Jeszcze jeden
dzban Czarciego. . . piwa! Opróżnił już pięć i zaczynał czuć bluesa. Jeszcze
piętnaście i może całkiem zapomni o koszmarnym widoku pozszywanego kowala
opuszczającego ryczące piekło kuzni. . . Nnoo już! Uderzył pięścią w dębo-
wy stół.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]