pdf | do ÂściÂągnięcia | ebook | pobieranie | download
Pokrewne
- Strona Główna
- 467.Grey India Dziedzictwo FitzroyĂłw 01 Rola Ĺźycia
- Delinsky Barbara Dziedzictwo 02 Marzeä ciĄg dalszy
- Nora roberts Dziedzitwo DonavanĂłw 01 Zniewolenie
- Brian Stableford Hooded Swan 4 The Paradise Game
- FF Larisa The Blues
- Dare Tessa Spindle Cove 03.2 Dama o póśÂ‚nocy t. 2
- Gra O Zycie E book
- Red Hat Linux 9 Biblia rhl9bi
- 594. Wood Tonya (Corey Ryanne) Róże w zimie
- ZwoliśÂ„ski Andrzej WokóśÂ‚ Masonerii.compressed(3)
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- elau66wr.xlx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
jej najgłębsze pragnienia.
Jed, świadomy jej reakcji, rozluźnił uścisk, a jego dłoń objęła jej pierś, powodując
kolejną falę pożądania.
Phoebe zrozumiała nagle, że znalazła się w prawdziwych tarapatach...
- Zostaw mnie! - odepchnęła go gwałtownie i odskoczyła na bezpieczną odległość.
Jed patrzył na nią przez dłuższą chwilę, a potem wybuchnął śmiechem.
- Wciąż mnie pragniesz, Phoebe. Czułem bicie twojego serca, czułem, jak drżałaś
pod moim dotykiem - drażnił się.
- To ze wstrętu - odparowała, wciąż starając się opanować pożądanie, jakie w niej
wzbudził.
Była zaszokowana tym, jak łatwo mogła mu ulec.
- Nie sądzę - parsknął. - Ale nie oczekuję, że taka mała przebiegła oszustka jak ty
powie mi prawdę.
Zimny ton i arogancja w jego głosie uderzyły ją tak samo mocno, jak sens tego, co
powiedział. Niewiele myśląc, wymierzyła mu siarczysty policzek.
- Wynoś się z mojego domu albo zadzwonię na policję!
- Nie - uciął, łapiąc ją za rękę i prawie siłą prowadząc do salonu. - I bądź cicho.
Obudzisz Bena.
- Nie będziesz mi mówił, jak mam się zajmować własnym synem - zaczęła z obu-
rzeniem, ale wiedziała, że Jed ma rację.
Nie wiedziała już, czy bardziej była zła na niego, czy na samą siebie. Tym bardziej
irytował ją fakt, że Jed Sabbides miał zawsze rację...
- Usiądź - polecił jej, gdy weszli do salonu. - Wiesz, dlaczego tu jestem. Mam pra-
wo do własnego syna i właśnie o tym musimy porozmawiać - stwierdził, zdejmując ma-
rynarkę i rzucając ją na oparcie fotela. - Ale najpierw, chętnie bym się czegoś napił.
- Kawy czy herbaty? - spytała, zachowując pozory uprzejmości.
- Nie masz czegoś mocniejszego?
- Tylko wino. - Nie czekając na jego odpowiedź, wstała i wyszła z salonu.
To dało jej okazję, aby choć na chwilę zostać sama i uspokoić wzburzone myśli. Po
kilku minutach wróciła z butelką wina i kieliszkami.
Jed stał obok biurka i trzymał w dłoni jedną z fotografii Bena, uważnie się jej
przyglądając. Jej serce ścisnęło się boleśnie, gdy zauważyła czułość w jego oczach.
- Przyniosłam wino - mruknęła, stawiając butelkę i kieliszki na stoliku przy sofie. -
Na pewno nie takie, do jakiego jesteś przyzwyczajony - zauważyła kpiąco, napełniając
kieliszki.
- Ile lat miał Ben na tym zdjęciu?
- Dwa latka. - Nie chciała rozmawiać o Benie. Nie chciała, aby Jed interesował się
jej synem. Ale miała niepokojące przeczucie, że nic już nie mogła na to poradzić.
- A tutaj widzę go na zdjęciu z Julianem i, jak przypuszczam, twoją ciotką Jemmy?
- Tak, Julian jest przyjacielem naszej rodziny od dawna, a jeśli chodzi o ciotkę
Jemmy, to nigdy nie miałeś okazji jej poznać, bo ciągle byłeś zbyt zajęty, o ile dobrze
pamiętam. To zdjęcie z jego chrzcin. Oni są jego rodzicami chrzestnymi.
- Julian Gladstone jest ojcem chrzestnym mojego syna? - spytał z takim oburze-
niem w głosie, że Phoebe się uśmiechnęła.
- Julian jest ojcem chrzestnym mojego syna - poprawiła go. - I to bardzo dobrym
ojcem chrzestnym. Często nas odwiedza i Ben bardzo go lubi. - Był to niezbyt subtelny
sposób, aby dać Jedowi do zrozumienia, że Ben nie potrzebował greckiego miliardera w
swoim życiu, bo miał już obok siebie mężczyznę, z którego mógł brać przykład.
Jed postawił fotografię z powrotem na biurku, usiadł obok niej i wziął kieliszek do
ręki.
- Daj spokój, Phoebe. Już ustaliliśmy, że Ben jest moim synem. Praktycznie sam
mi o tym powiedział w samochodzie, gdy przejeżdżaliśmy obok szpitala. Od kiedy zoba-
czyłem cię w ambasadzie, wiedziałem, że coś przede mną ukrywasz. Zatrudniłem więc
detektywa, który sprawdził, co się z tobą działo od momentu naszego rozstania aż do dzi-
siaj. Wróciłaś do Dorset i Ben urodził się siedem miesięcy później. Dziś po południu
odwiedziłem szpital i uzyskałem wszelkie potrzebne mi informacje. Uprzejmą recepcjo-
nistkę rozczuliła historia o tym, jak odnaleźliśmy się po latach i zamierzamy się pobrać
jak najszybciej. Była bardzo pomocna.
- Nie miałeś prawa! - wykrzyknęła, zaniepokojona coraz bardziej.
- Owszem, miałem wszelkie prawo, aby to zrobić. Ben jest moim synem, którego
[ Pobierz całość w formacie PDF ]