pdf | do ÂściÂągnięcia | ebook | pobieranie | download
Pokrewne
- Strona Główna
- Moore Sean U Conan i szalony BÄ‚Å‚g
- KowalewiczA AdaptacjaSilnika
- HÄ‚Ä„lfdanarson, Thingvellir
- Starplex Robert J Sawyer
- Chopra The Book of Secrets Unlocking the H
- Delinsky Barbara Dziedzictwo 02 Marzeä cić„g dalszy
- Hammond Innes The White South
- Sanderson Gill Pragne tylko Ciebie
- Learning to speak a second language LYNN LUNDQUIST
- Elizabeth Bloom The Mortician's Daughter (pdf)
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- nea111.keep.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
dyplomów. Prezes zapowiedział także niespodziankę, o której nie wspominało zaproszenie,
mianowicie gratyfikację pieniężną, jako że: Za słusznym byznesem winna iść słuszna zapłata .
Najpierw wywołano zwyciężczynię, studentkę SGH, pózniej jeszcze jakiegoś faceta, no i
usłyszałem swoje nazwisko. Przeszedłem sztywno przez połać śliskiego, błyszczącego parkietu,
mokrą ręką uścisnąłem kilka suchych dłoni i odebrałem, co mi podano. Do ozdobnej koperty z
dyplomem dołączona była koperta mniejsza, całkiem zwyczajna. Korciło mnie, żeby otworzyć.
Ponieważ nie wypadało tego robić na oczach innych, więc boczkiem przesunąłem się za plecami do
ubikacji. Rozrywam niecierpliwie, a tam... Matko jedyna! Sześćdziesiąt milionów złotych! Starych,
rzecz jasna. Nie żaden czek, nie żaden dowód wpłaty czy przelewu, ale sześćdziesiąt milionów w
żywych, dwumilionowych banknotach!
Bardziej się zdenerwowałem, niż ucieszyłem.
Co zrobić z taką forsą o wpół do dziewiątej wieczorem w środku Warszawy, kiedy
wiadomo, że biją, rabują, potrafią poderżnąć gardło dla marnych dwustu tysięcy na gorzałę, jak
wczoraj czytałem w Wyborczej ! Przecież tylu ludzi przed chwilą widziało, że dostałem
pieniÄ…dze!
Przed oczami miałem już sceny napadów. Aapska jak bochny chwytały za klapy i
przyciskały do muru, ostrze noża błyskało w świetle latarni i dotykało mojej szyi. Albo też inaczej:
bito mnie w oszalałym amoku, ciosy pięści spadały na szczęki i skronie, ledwo zdołałem zasłonić
twarz, a w brzuch wbijało się kolano twarde jak taran. Potem półprzytomnego, pokrwawionego
wyrzucano z samochodu przy śmietniku, na zapleczu jakiejś spelunki, gdzie w kałużach błota
migały odbicia na wpół zepsutych neonów.
Miętosiłem bezradnie plik banknotów. Co robić? Co robić u czorta - diabła?! Nie mogę
włóczyć się po nocy z taką forsą, ciarki mnie przechodziły na samą myśl o tej ohydnej miejskiej
ciemności, w której czają się pięści i twarde glany gotowe do ciosów. Znalezć jakąś czynną pocztę,
wpłacić! Ba, książeczki nie wziąłem, numeru konta nie pamiętam. Wysłać przekazem do domu,
niech sobie kosztuje, ile chce, pal pies! Ale gdzie ta poczta? Kogo zapytać? Jak dojechać?
Tymczasem przed kiblem, przy popielniczkach czekali na mnie faceci z jury. Pan pozwoli,
kolego, ważne osoby się niecierpliwią, bankiet się zacznie bez pana!
Chcąc nie chcąc, musiałem przejść do sali bankietowej. Długi stół, szynki, polędwice i ryby
na liściach sałaty, baryłka piwa wareckiego, sophia czerwona i biała, szampan, naokoło kółeczka
pań i panów z kieliszkami w rękach. Ktoś ciągle czegoś chciał. Poznałem osobiście ministra i przez
kwadrans musiałem z nim ględzić o niczym, następnie jakiś dyrektor departamentu przekonywał co
do własnych prognoz giełdowych, pózniej, pijąc wino, rozmawiałem jeszcze z dyrektorami banków
i delegatem Ministerstwa Finansów, wreszcie dziennikarz Gazety Ekonomicznej zaciągnął mnie
do kąta i godzinę indagował o najdrobniejsze szczegóły moich projektów. Z rosnącym
przerażeniem patrzyłem ukradkiem na zegarek. Godzina odjazdu ostatniego pociągu nadchodziła
nieubłaganie, wreszcie minęła. Było około jedenastej, kiedy towarzystwo zaczęło się rozchodzić.
Jakiś wyższy urzędnik o twarzy znanej z telewizji podwiózł mnie na dworzec.
Tu musiałem czekać do trzeciej nad ranem. Centralny dworzec w sercu stolicy sporego
europejskiego kraju ział pustką jak splądrowany sarkofag. Naprzeciw, Alejami, ciągnęły jeszcze
rzędy samochodów, świeciły się reklamy i wystawy sklepowe, ale tuż obok, z ciemnych
zakamarków pomiędzy zamkniętymi na noc straganami, rozlegały się pijackie nawoływania,
przesuwały się punkciki zapalonych papierosów, słychać było brzęk tłuczonych butelek.
Szybko przebiegłem przez opustoszałe podziemne korytarze, bojąc się własnej sylwetki
powtórzonej w szybach pozamykanych barków, sklepików, fastfoodów. Zajrzałem do podziemnej
hali na bezludne perony, minąłem zalegającą pokotem kolonię bezdomnych i schroniłem się w
kącie jedynej otwartej restauracji na górze. Kupiłem gazę
tę, ale nie mogłem czytać, zwitek banknotów w wewnętrznej kieszeni marynarki stawał się
coraz cięższy, jakbym miał cegłę za pazuchą. Trwałem tak z duszą na ramieniu nad nietkniętym
soczkiem Aronia aż do zbawczej zapowiedzi pociągu. Bałem się podnieść wzrok, w każdej chwili
spodziewałem się, że ktoś mnie zaczepi.
Osobowy w kierunku Olsztyna wjechał wreszcie na peron. Brudny skład był prawie pusty,
bez światła, za to ogrzewanie działało jak oszalałe. Wsiadłem do drugiego wagonu, szukałem
miejsc, gdzie siedziałoby więcej ludzi, ale znajdowałem tylko pojedyncze, śpiące osoby.
Przycupnąłem zatem w pustym, ciemnym przedziale. Nerwy miałem tak napięte, że nie czułem
zmęczenia ani głodu, żołądek i pęcherz przestały pracować, nie mogłem też zmrużyć oka. Co parę
minut dotykałem zawartości kieszeni. Naprawdę, strach wyzwala w człowieku zupełnie niezwykłe
siły.
Przyszli, gdy pociąg ruszył z Nasielska. Pamiętam oświetloną tablicę z tą nazwą. Stanęli
przy oknie naprzeciw mojego przedziału i przywarli rzędem trzech tyłków do oszklonych drzwi.
Zapalili papierosy, nic sobie nie robiąc z zakazu. Zmartwiałem. Usiłowałem zrozumieć, o czym
rozmawiajÄ….
Szczekali. Rozumiałem tylko powtarzane w najprzeróżniejszych konfiguracjach słowo
kurwa .
Pociąg nabrał pędu i stukał na spojeniach szyn. Zbliżały się czyjeś kroki, ktoś przystanął i
powiedział: Przepraszam .
Zwijaj, pierdzielu - ryknęli w odpowiedzi, rozległ się głuchy odgłos, jakby mocne
szturchnięcie, gruchnęła salwa śmiechu z trzech gardeł, kroki zadudniły w odwrotnym kierunku, aż
ucichły gdzieś na końcu wagonu.
Jeden z facetów szarpnął gwałtownie drzwiami, wsadził łeb do mojego przedziału,
ponieważ nie mógł niczego dostrzec, przyświecił sobie zapalniczką, popatrzył na mnie, nic nie
mówiąc, i zasunął drzwi z powrotem.
Wcisnąłem się w kąt. Ręce drżały, dostawałem już chyba gorączki. Nie miałem pojęcia, co
w tej sytuacji lepsze, wciskać się coraz głębiej pomiędzy drgające ścianki wagonu czy wstać i
wyjść?
Nieoczekiwanie dla siebie wstałem, otworzyłem drzwi, wyszedłem na korytarz. Odwrócili
[ Pobierz całość w formacie PDF ]