pdf | do ÂściÂągnięcia | ebook | pobieranie | download
Pokrewne
- Strona Główna
- Henry Kuttner The best of Henry Kuttner 1
- Greene_Jennifer_ _Nieczysta_gra
- Roberts Nora Przerwana gra
- Kleypas Lisa Bow Street 3 Worth Any Price
- Miernicki Sebastian Pan Samochodzik i ... Kaukaski Wilk
- Dean Ing Soft Targets
- Oakley Natasha Narzeczona dla ksić™cia
- Bradbury, Ray The End of the Beginning
- MacLeod Ken Dywizja Cassini
- Koontz Dean Mć…śź
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- nea111.keep.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
133
nowych warunków jej głos drżał z podniecenia.
Pomyśl o tym, Kern! Nowe Zwiaty! Miejsca daleko od
ziemi, gdzie być może żyją podo-bne do nas istoty!
Kua, ja jestem człowiekiem! wykrzyknął. Ja
czuję jak człowiek. Nie chcę opuszczać świata, do którego
należę.
Mówisz tak, ponieważ wyrosłeś między ludzmi.
Powinieneś wreszcie spojrzeć prawdzie w oczy, musimy
opuścić ziemię, by żyć.
Wiem o tym jego twarz wykrzywiła się w
grymasie niezadowolenia. Ale nie muszÄ™ siÄ™ z tego
cieszyć. Chodzmy już lepiej. Najwyższa pora, by
wysłuchać ultimatum.
Dziewczyna przytaknęła, mimowolnie śledząc jego
spojrzenie, skierowane na otaczają-cy ich pejzaż czyste,
błękitne niebo, pazdziernikowe wzgórza. Zwiat dla ludzi.
Wyłącznie dla ludzi... Wrócili do domu Brewstera, gdzie
zgromadzili się już wszyscy jego mieszkańcy.
Nie mamy zbyt dużo czasu głos zabrał pan
Brewster. Oni są już w drodze, gotowi poddać nas
wszystkich eutanazji. Sam Brewster zaśmiał się ostro.
Może pokaże-my im kilka naszych sztuczek
zaproponował.
Nie odpowiedział Stary Człowiek. Nie
możecie walczyć z całym światem. Nawet jeśli zabijecie
wielu ludzi, to co z tego? Jedynym wyjściem z tej sytuacji
jest maszyna Bruce'a. Jego głos załamał się przez
chwilę. Bez was będę bardzo samotny powie-dział.
Spojrzeli na niego ze smutkiem, dziwaczna rodzina
mutantów, prawie dzieci jeszcze, choć przedwcześnie
dojrzałe w warunkach, w jakich przyszło im żyć.
GdzieÅ› tam w kosmosie znajduje siÄ™ niezliczona
134
ilość planet, na których wcale nie będziemy uważani za
mutanty. Z pewnością można odnalezć miejsca, dla których
każdy reprezentowany przez nas rodzaj mutacji okaże się
genetycznÄ… normÄ…. W tym celu zbudowa-Å‚em urzÄ…dzenie,
wyposażone w genetyczne wzorce każdego z nas, które
pomoże nam odna-lezć naszych braci w kosmosie. Na
początku choćby dla jednego z nas. Pozostali mogą konty-
nuować poszukiwania. Jestem w stanie zbudować podobne
urządzenie wszędzie tam, gdzie będę się znajdować
powiedział z uśmiechem Bruce, a jego oczy rozbłysły
dziwnym bla-skiem.
Dziwne, zastanowił się Kern, jak często mutacje
deformują właśnie oczy, Kua z cyklo-pim okiem, Sam
Brewster, o straszliwym spojrzeniu spod podwójnej
powieki, unoszącej się tylko, gdy był rozgniewany. W
końcu Bruce Hallam, którego niezwykłość ukryta była w
za-dziwiających zdolnościach jego umysłu, co
odzwierciedlało w pełni jego tajemnicze spojrze-nie.
Bruce był specjalistą od budowy maszyn (z braku
trafniejszego określenia nazwijmy te urządzenia
maszynami). Potrafił czynić cuda! Kierowany siłą
instynktu podświadomie prze-czuwał tajemnice przepływu
energii i wykorzystywał je w swych konstruktorskich
rozwiÄ…za-niach.
Urządzenie, które znajdowało się w rogu pokoju,
gdzie zebrała się cała rodzina mutan-tów, Bruce wykonał w
przeciągu około dwóch tygodni. Miało kształt stalowego
sześcianu z okrągłymi, metalowymi drzwiami. Ponad nim
umieszczone było oświetlenie, o zmiennej intensywności i
barwie. Gdy światło przechodziło w jednolitą czerwień,
oznaczało to, że świat, zamknięty za stalowymi drzwiami,
mógł być zamieszkany przez istoty ludzkie. Zna-czyło to
135
również, że jego ewentualni mieszkańcy mogli okazać się
nosicielami tego samego genetycznego klucza, co
przynajmniej jedno z nich.
Myśląc o bezmiarze zamkniętych w tajemniczej
konstrukcji światów, Kern odczuł chwilowy zawrót głowy.
Planety gazu i ognia, lodu i skał... A wśród nich, jeden na
milion, świat pełny słońca i wody, na podobieństwo Ziemi!
To nieprawdopodobne, lecz właśnie dzięki jego
umiejętności latania, tajnikom wzroku Kui i Sama
Brewstera oraz umysłowi Bruce'a Hallama powstał ten
przedziwny most, łączący ich z wszechświatem.
Zamyślony rozejrzał się dookoła i dostrzegł siedzącą pod
ścianą Byrnę najmłodszą w rodzinie mutantów.
Ogarnęło go współczucie, jak zwykle, gdy patrzył na nią.
Byrna była karlicą, sięgającą mu do łokcia. Wyglądała jak
ze szkła, delikatna i krucha. Jej twarz o nieregularnych
rysach oznaczała się niezwykłą wprost brzydotą, a szare
oczy wyraża-ły głęboki smutek niespełnienia. Za to głos
dziewczyny posiadał magiczną siłę, podobnie zre-sztą jak
jej umysł. Jak u Bruce'a Hallama, mądrość przychodziła jej
z niesłychaną łatwością, miała jednak znacznie więcej od
niego ciepła i serdeczności. Bruce, gdy potrzebował mate-
riału do kolejnego eksperymentu, gotów był poćwiartować
żywego człowieka, równie bezna-miętnie, jak gdyby
chodziło o kawałek drutu. Pomimo swych zdolności i
wyglądu, niewiele odbiegającego od normy, Bruce nie był
prawdopodobnie w stanie przebrnąć przez najprostszy
nawet test psychologiczny.
Na co czekamy? Czy wszyscy sÄ… gotowi? jego
głos drżał z niecierpliwości.
Masz rację odpowiedział Stary Człowiek.
136
Musimy się pośpieszyć. Patrzcie wykrzyknął światło
staje siÄ™ czerwone!
Rzeczywiście, światło umieszczone nad stalowymi
drzwiami z wolna przybierało poma-rańczową barwę.
Bruce wysunął się naprzód, kładąc rękę na dzwigni. Po
chwili, oślepiony migoczącą czerwienią, pociągnął ją w
dół. Za uchylonymi drzwiami dostrzegli przedziwny
krajobraz atomowej burzy, rozciągającej się aż po skalisty
horyzont. Po przeciwnej stronie widniał zarys wież, łuków i
kolumn. Nad nimi unosiły się świetliste punkty, jakby
samolot, zanurzony w ciemności, krążący po stałej orbicie.
To nie ten świat powiedział Bruce.
Spróbujmy jeszcze raz.
W ciemności rozległ się głos Byrny:
Co za różnica każdy świat będzie dla nas taki
sam powiedziała, a słowa jej brzmiały jak muzyka.
Słyszycie odezwał się nagle Stary Człowiek
to dzwięk nadlatujących samolo-tów. Nadszedł już czas,
moje dzieci, czas rozstania.
Ponownie zaległa cisza. Wszystkie spojrzenia śledziły
zmieniającą się barwę światła, powoli przybierającego
czerwony odcień.
Jeśli wszystko będzie w porządku, tym razem
zdecydujemy się powiedział Bruce, kładąc ponownie
rękę na dzwigni.
Gdy światło osiągnęło intensywną czerwień,
bezszelestnie otworzył stalowe drzwi. Zobaczyli wlewającą
się przez otwór słoneczną poświatę. Dalej zaś rozciągał się
pejzaż, złożony z niskich, zielonych wzniesień, łagodnie
przechodzących w dolinę, w której położone było miasto.
Bruce bez słowa przeszedł przez próg, dzielący ich od
nowej rzeczywistości. Po chwili podążyli za nim, jedno za
137
drugim, wszyscy pozostali. Kern jako ostatni. Szedł nie
rozglądając się dookoła, mocno zaciskając usta. Przez
moment mógł jeszcze dostrzec za oknem znajome wzgórza
[ Pobierz całość w formacie PDF ]