pdf | do ÂściÂągnięcia | ebook | pobieranie | download
Pokrewne
- Strona Główna
- 0187. Taylor Jennifer Lekcja miłości
- Lewis Jennifer Cenniejsze niż złoto
- Jennifer R. 01 Alt. (tłum. nieoficjalne)
- Taylor Jennifer Głuchy telefon
- Crusie Jennifer Kłam mi, kłam
- Brenden Laila Hannah 19 Gra
- Antologia Gra półsłówek (pdf)
- Roberts Nora Przerwana gra
- Gra O Zycie E book
- D414. Greene Jennifer Pokochaj swojego szeryfa
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- nea111.keep.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Przyszła i już. Była z nim i tylko to się liczyło. - Podobały ci się kwiaty?
- Sam... - Spojrzenie jej aksamitnych, roześmianych nagle oczu
wystarczyłoby za odpowiedz. - Są piękne. Niewyobrażalnie piękne. To czyste
szaleństwo... że zrobiłeś coś takiego... dla mnie. Ja... A niech to - powiedziała
zmienionym głosem. - Shepherd, jesteś siny z zimna...
- Ja? Nie... - Kiedy Val odgarnęła z jego czoła grzywkę, takim
zdecydowanym, zaborczym gestem, jak gdyby tylko ona miała prawo go
dotykać, opadło z niego całe napięcie. Nie musiał się niczym martwić.... Nigdy
nie sądził, że podobne rzeczy przydarzają się również mężczyznom, ale nagle
zakręciło mu się w głowie i przestał widzieć. Z wielkim trudem zdołał otworzyć
oczy. Powieki ciążyły mu jak ołów.
Usłyszał odgłos upadającej torebki. Potem zdał sobie sprawę, że już nie
walczy z ręcznikiem. Dłonie Val błądziły nieprzytomnie po jego nagim ciele.
- %7ładnego obiadu! Nigdzie nie wychodzisz. O Zwięcie Dziękczynienia też
porozmawiamy kiedy indziej. Cholera, jak mogłeś doprowadzić się do takiego
stanu, i to przeze mnie... BÅ‚agam ciÄ™, Shepherd, tylko nie padaj, zaprowadzÄ™ ciÄ™
do łóżka. Ale potem, kiedy się obudzisz, zastrzelę. Uduszę własnymi rękami.
Przełożę to twoje wielkie cielsko przez kolano...
- 94 -
S
R
ROZDZIAA DZIEWITY
Od posiadłości rodziców Val w Ormond Beach dzieliły ich wiele godzin
jazdy. W Chicago w Zwięto Dziękczynienia panuje jesienny ziąb: wieje
przejmujący wiatr od jeziora albo pada śnieg. Tutaj było piętnaście stopni
powyżej zera, pogodne niebo, powietrze przesycone zapachem gajów
cytrusowych, których widok towarzyszył im przez ponad połowę drogi.
Pomarańcze wcale nie były pomarańczowe, tylko bladożółte, i wyglądały jak
ciężkie kule ukryte w gąszczu lśniących, ciemnozielonych liści. Val, rozpo-
znając różne ich odmiany, uraczyła Sama historią rozwoju sadownictwa na
Florydzie.
Sam nie mógł myśleć o pomarańczach.
Dręczył się, że jego zaśnięcie na stojąco, w obecności Val, było nie tylko
kompromitacją, ale wielkim taktycznym błędem. Trzy dni temu, kiedy obudził
się - niezbyt przytomny - po dwudziestoczterogodzinnej drzemce, Val podała
mu do łóżka kawę, śniadanie i gazety. Leżał zupełnie nagi, a ona siedziała przy
nim w stroju pensjonarki. Przemawiała ciepłym, zmysłowym głosem, lekko
ochrypłym - i stanowczym jak nigdy dotąd.
Jego sprytny plan się powiódł. W porządku, ale ona miała tego dosyć.
Wykańczał się dla niej, omal nie zemdlał z wyczerpania, dlatego pora skończyć
tę zabawę. Jeżeli znajdzie jakieś pieniądze podrzucone do jej kasy, odda je na
cele dobroczynne. A jeżeli i to go nie powstrzyma, zacznie je palić.
- Sam, rozumiem, że chcesz mi pomóc finansowo. Ale przecież nie o
pieniądze toczy się ta gra. Nie obchodzi mnie księgarnia. To nie jej los mnie
niepokoi. Chodzi mi tylko o nich, o ludzi, wśród których dorastałam. O to, że
traktują mnie jak wspólniczką oszusta, który był moim mężem.
I wierzą w moją winę - w to, że mogłam zrobić coś tak okropnego...
Schowała dłonie do kieszeni spódnicy.
- 95 -
S
R
- Wracając do domu, wiedziałam, że niełatwo będzie ich przekonać o
swojej niewinności. Ale gdybym uciekła, spaliłabym za sobą wszystkie mosty.
Do końca życia byłabym nieszczęśliwa. Wróciłam więc, żeby udowodnić, że mi
na nich strasznie zależy. Zawsze zależało. Ale jeżeli nie wygram... żyjąc
przyzwoicie i robiąc dobre rzeczy... to w ogóle nie chcę wygrać.
- Dobro zawsze musi zwyciężyć?
- Uważasz, że jestem naiwna?
- Uważam, że trzeba o to zwycięstwo walczyć, zamiast zdawać się na
ślepy los. Jeżeli koniecznie chcesz, żebym zamknął księgarnię, nie ma sprawy.
Ale potrzebny mi będzie jeszcze jeden tydzień.
- Nie.
- Jeden tydzień. Siedem krótkich dni. Nie żądam wiele...
- Nie.
Przyciągnął ją delikatnie i pocałował w usta. Ta kobieta doprowadzała go
do szału swoim uporem. Była taka sama jak on. Wolała przegrać, niż skorzystać
z jego pomocy. W trakcie pocałunku zapomnieli o uporze i wściekłości.
Val topniała w jego ramionach. Dla Sama liczyła się tylko ona, jej zapach,
smak jej skóry, dotyk jej palców na policzku.
Kiedy wyrwała się z jego objęć, cała drżąca, zdyszana, ukryła w dłoniach
twarz, a potem spojrzała mu prosto w oczy.
- Dobrze - szepnęła, uśmiechając się blado. - Zgadzam się na jeden
tydzień.
Zbyt pózno się zorientował, jaki jest prawdziwy powód jej uległości.
Valentine nie poszła na ustępstwo. Ona delikatnie zrywała więzy. Sam zdawał
sobie sprawę, że kiedy za tydzień zwinie swój interes - ową nieszczęsną
karykaturę księgarni - straci ostatni pretekst, żeby odwlekać powrót do Chicago.
Chcąc, nie chcąc, uwolni się od niej. To jej cholerne poczucie winy! Czuła się
odpowiedzialna za jego zmęczenie, za to, że zaniedbał własną firmę i obwiniała
- 96 -
S
R
się o to, iż traci czas dla kobiety, której brakuje... wielu rzeczy, ale przede
wszystkim poczucia własnej wartości.
Tydzień? Co można zrobić przez tydzień? Poczuł, że ziemia usuwa mu się
spod stóp. Ogarnęła go panika.
Straci ją, to więcej niż pewne. Chyba że zdarzy się jakiś cud.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]