pdf | do ÂściÂągnięcia | ebook | pobieranie | download
Pokrewne
- Strona Główna
- Susan_Ee_ _02_ _Angelfall._Penryn_i_ssssssssssssssssssssssssssssssssssssswiat_po
- Herbert Zbigniew Labirynt nad morzem
- Chmielewska Joanna M 02 Sukienka z mgieśÂ
- Island Idyll Bandicoot Cove_Book 4 Jess Dee
- Drugi krć g 3 PiośÂun i miód Ewa BiaśÂośÂćÂcka
- 03 COMMUNITY ang
- Views from the Real World
- Janusz SzpotaśÂski Bania w Paryśźu (1976 1979)
- Myers Helen R[1]. W blasku ksiÄÂâÂËćąćËyca
- Ann Somerville H
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- lolanoir.htw.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
jak zaplanował, lecz w innym miejscu.
Wziął łyk wina i włączył swój ulubiony kawałek Stonesów Anybody seen my baby. A więc
można założyć, że morderca przestanie zabijać, kiedy dostrzeże, że jego miejsce jest obstawione.
A dostęp do niego niemożliwy. Co wówczas? Odejdzie, jak gdyby nigdy nic się nie stało, i wróci do
pracy, obowiązków, żony i dzieci? Czy to w ogóle możliwe, by taka osoba żyła normalnie, według
uznanych społecznie reguł? Choć trudno to sobie wyobrazić, takich przypadków historia
kryminalistyki odnotowała już wiele. Takiego człowieka będzie bardzo ciężko namierzyć i dopaść.
Za oknem znów słychać było deszcz. Ciężkie krople z coraz większym impetem dudniły o
zewnętrzny parapet. Naprawdę miał poważne obawy, czy tę sprawę da się kiedyś rozwiązać.
A co, jeśli zabójca jednak uderzy, i to jeszcze mocniej? To byłby zdecydowanie ten gorszy
scenariusz, który, miał nadzieję, się nie ziści. Cały czas myślał o tym i nie dawało mu to spokoju.
Bo jeśli ktoś ma tak silną potrzebę zemsty, jak jego zdaniem miał morderca z zapory, to będzie ona
trwać, dopóki facet nie osiągnie swojego celu. Pytanie, za co ten facet się mści. I dlaczego jest tak
brutalny? Czy doświadczył podobnego okrucieństwa? Kiedy to miało miejsce? W jakich
okolicznościach?
Jeśli zatem przygotowywałby się do czegoś bardziej widowiskowego, potrzebowałby więcej
przestrzeni, środków, ale przede wszystkim ofiar. No i samego miejsca, zapory. Tylko ona, nie
inne miejsca, tylko jedna budowla, wokół której wszystko się rozgrywało, ma dla niego znaczenie.
Cała uwaga zabójcy skupiona była na tym jednym, jedynym miejscu. Musiał tam uderzyć i to
wkrótce albo& wcale.
22
Od rana siedział w biurze i nadrabiał zaległości. Dokładnie analizował materiały dotyczące
wszystkich zabójstw, którym nawet nie zdążył się wcześniej przyjrzeć. Z wielką uwagą przyglądał
się kolejnym zdjęciom i wczytywał się w zeznania świadków. Próbował znalezć coś nowego w
raportach patologa. Miał nadzieję, że gdzieś tam znajdzie szczegół pozwalający popchnąć sprawę
do przodu. Detal, nazwisko, jakąś sugestię& coś. Cokolwiek.
Po dziesiątej do biura wszedł Gawłowski. Twarz miał bladą, a oczy przekrwione ze
zmęczenia i braku snu.
Wróciłem o czwartej nad ranem. Spałem dosłownie godzinę, może dwie. Miałem ciągle
jakieś koszmary. Co chwilę się przebudzałem, mając przed oczami lasy, mgłę i wodę. Wszędzie ta
cholerna woda. Za bardzo mnie to już męczyło, więc wolałem przyjść, niż marnować czas na taki
beznadziejny sen wytłumaczył się.
W porządku. Domyślam się, że nic nie znalezliście?
Ani nikogo odpowiedział. Podwoiliśmy patrole, więc tym razem nie uda mu się
nikogo zaszlachtować na tamie. Nie ma szans. Zapora jest obstawiona, jakby miał tam sam papież
przyjechać. Jak jakaś pieprzona forteca.
No i dobrze skwitował komisarz. Nie odrywał oczu od fotografii zwłok wiszących na
tamie. Napij się kawy, dobrze ci zrobi. Wyglądasz fatalnie.
Dzięki, wiedziałem, że zawsze mogę na ciebie w takich chwilach liczyć&
Komisarz Iwanowicz do usług. A tak poważnie, jak już się lepiej poczujesz, to chcę,
żebyś obdzwonił wszystkie szpitale psychiatryczne w okolicy i zdobył listę pacjentów leczonych na
zaburzenia osobowości. Tych którzy się leczą i którzy się leczyli.
Myślisz, że to gość z psychiatryka? Nawiał im i zaczął zabijać?
Nie wiem, czy uciekł. Ale tak, dobrze słyszysz. Zrób listę takich pacjentów. Może być
tego sporo, więc ogranicz się do mężczyzn, w przedziale od trzydziestu do sześćdziesięciu lat. I
najlepiej jeśli nie mają nadwagi, nie są inwalidami ani nie chorują na jakieś ciężkie dolegliwości
fizyczne, które uniemożliwiałyby im swobodne chodzenie i bieganie po lesie. Jak będziesz dzwonił,
to podkreśl oczywiście, że sprawa jest bardzo pilna. Chcę mieć to jak najszybciej. Dziś, zaraz.
Gawłowski nie protestował ani nie zadawał zbędnych pytań. Wyszedł, po czym wrócił po
piętnastu minutach i oznajmił, że skompletowanie takiej listy trochę potrawa. Szpitale mają ręce
pełne roboty, ale zrobią, co w ich mocy. Spodziewał się takiej odpowiedzi.
Po dwóch godzinach spędzonych w biurze Iwanowicz wyszedł z komendy i ruszył wolnym
krokiem do miasta. Niebo było pochmurne, lecz nie padało. Tylko mocny wiatr porywał liście i
tworzył z nich miniaturowe trąby powietrzne krążące ponad pustymi chodnikami.
Spacerował wąskimi uliczkami pomiędzy kamienicami i niewielkimi blokami, a po
kilkunastu minutach dotarł do centrum miasta, na ulicę 1 Maja. Był to największy i najdłuższy
deptak w Jeleniej Górze. Niemal wzdłuż całej kilkukilometrowej długości ulicy stały stare
kamienice. Przedwojenne, bardzo ładnie rzezbione. Na parterze każdej z nich mieściły się
restauracje, kawiarnie, małe sklepy oraz banki.
Na ulicy panował przedpołudniowy gwar. Z każdego zakątka dochodziły głosy
przechodniów czy sklepikarzy. Co kilkadziesiąt metrów napotykał grupy niemieckich turystów,
którzy pokornie wysłuchiwali przewodników, rozglądali się, robili zdjęcia, uśmiechali się do siebie.
Szedł spokojnie, bo chciał chociaż przez piętnaście minut poczuć się swobodnie, nigdzie się
nie spiesząc. Spoglądał na miejsca, na które nigdy nie zwracał uwagi. W pewnej chwili uśmiechnął
się do nieznanej kobiety, która zerkała na niego, stojąc w drzwiach sklepu. Odwzajemniła uśmiech.
Minął sklep, nie zwalniając kroku. Chciał się odwrócić i spojrzeć na nią jeszcze raz, ale w ostatniej
chwili się powstrzymał. Tak minął Bramę Wojanowską, jedną z niewielu pozostałości po
średniowiecznym kompleksie obronnym miasta.
Dzięki spacerowi zyskał kolejnych kilka chwil oddechu od tej makabry, którą miał przed
oczami od paru dni. Wszystko tu wyglądało tak normalnie. Zdziwiło go to, że otwierano tyle
nowych sklepów. Pojawiały się one na miejscu poprzednich, które w bardzo szybkim tempie
upadały. Tej cykliczności zmian nigdy nie zdążył opanować i zrozumieć. Zwykle jeden sklep nie
różnił się niczym od drugiego, jedynie nazwą, kolorem logo. Sklep za sklepem, a każdy według
reklam lepszy od poprzedniego. Po kilku minutach marszu dotarł do rynku. W jego centrum
[ Pobierz całość w formacie PDF ]