pdf | do ÂściÂągnięcia | ebook | pobieranie | download
Pokrewne
- Strona Główna
- Kres_Feliks_W_ _Polnocna_Granica_scr(2)
- Aleksander Krawczuk Ostatnia olimpiada
- Gromyko Olga Najwyśźsza WiedśĹźma
- Sala Sharon śąycie po śźyciu
- 03 COMMUNITY ang
- Colony Ben Bova
- Dav
- Konkwistadorzy
- McKinney Meagan Lodowa panna
- LE Modesitt Corean 06 Soarers Choice (v1.5)
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- botus.xlx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
w miejscu, gdzie żelazne palce Sandora wpiły mu
nadgarstki.
- Przynieś to tutaj, Sandor - polecił mężczyzna /a l
kiem. Spojrzał na Reynoldsa. -Na ławce za panem .!
Ostatnia granica " 41
>l>r/.ucił go zdumionym wzrokiem. Już to, że
1'hcicli się dobrać do ubrania - zapewne w i jakichś
poszlak- a nie do niego samego, było i
niewiai'ygodne, natomiast ta grzeczność i, \vaKe
zimną noc, troska, aby oferować mu iruwila go w
osłupienie. Lecz zaraz wstrzy-i) wszystkim
zapomniał, bowiem mężczyzna ka i obszedł je
nienaturalnie sztywnym kro-z bliska ubranie.
iyl /nawcÄ…, wysoce wyszkolonym, ludzkich ru/.u i
charakterów. Zdarzało mu się popeł-ii nie raz, ale
nie w sprawach zasadniczych i
?
" '" Inyin świetle i pozostawała w bluznierczej
p r, okropnymi rękami, co wyglądało nie-
i i ad/two. Ta pobrużdżona, zmęczona twarz
i u i cierpienia, miała wyraz niespotykanej
modrości i tolerancji. Była to twarz czło-i l i a l
wszystko, rozumiał wszystko, doświad-
" i nadal miał serce dziecka.
i nil ciężko na ławce, mechanicznie owija-i . 1 1 \ m
kocem. Rozpaczliwie usiłował opano-
i .-ir/nych myśli, zmusić się do racjonalne-i
o/.uiiu>wania. Ale nie potrafił jeszcze wyjść
nierozwiązywalny problem, jaki stanowił 'Klolniego
w takiej zbrodniczej organizacji , upotkal go kolejny
i ostatni już wstrząs, a
natychmiast nastąpiło rozwiązanie wszy-
nlworzyły się i do pokoju weszła dziewczy-
" ' \V() miało w swoich szeregach także
w roli wykwalifikowanych oprawczyń,
" Uiej wyrafinowane tortury, ale w naj-
'N' /aliczyłby jej do tej kategorii. Była
l niego wzrostu, jedną ręką ściskała du-
Imste- wokół smukłej talii, a jej twarz,
1 1 '\v inna, nie miała w sobie śladu zła,
i dojrzałej pszenicy, spadały jej do ra-
42 " AlistairMacLean
mion, a pięścią drugiej ręki przecierała ze snu oczy
barw głębokiego błękitu. Kiedy się odezwała, jej głos
był wci lekko zaspany, ale miękki i melodyjny, choć z
nutką pe\\ iM chrapliwości.
- Dlaczego jeszcze siedzicie i gadacie? Jest pierws/.n j
nocy... nie, jest po pierwszej i chętnie trochę bym się
pr» spaÅ‚a.
Nagle jej wzrok padł na stertę ubrań na stole, a pntc
przeniósł się na Reynoldsa, który siedział goły na
ławc owinięty jedynie w stary koc. Oczy rozszerzyły
jej się, niinj woli cofnęła się o krok, jeszcze mocniej
ściskając okr.u wokół pasa.
- Kto... kto to na Boga jest, Jansci?-spytała.
|«».'il/i,iÅ‚ trzeci
nolds bezwiednie zerwał się na równe nogi. . odkąd
wpadł w ręce Węgrów, znikł jego .pokój i maska
pozornej obojętności, oczy idnieceniem i nadzieją,
którą, jak sądził, i \vs7.e. Podskoczył w kierunku
dziewczyny, u- koc, który opadł mu niemal do
kostek. Uiala pani "Jansci"? -krzyknÄ…Å‚. r.' O.ego
pan chce? i ofneła się przed nacierającym Reynold-
" lopiero poczuwszy obok bezpieczną obe-którego
chwyciła za ramię. Strach znikł z
" a l a badawczo na Reynoldsa i przytaknęła:
il/ialam "Jansci."
\ tórzył to słowo wolno, z niedowierzaniem,
/ko.szujący się każdą sylabą, chcący uwie-i-możliwe.
Przeszedł przez pokój, w jego dowala się nadzieja
zmieszana z wątpliwość przed mężczyzną z
okaleczonymi dłoń-
.laii.sci? - Mówił wolno, nadal wyraznie
na/.ywają. - Mężczyzna patrzył na niego uiic.
iy joden cztery jeden osiem dwa. - Rey-iii lioz
zmrużenia powiek prosto w oczy, h-h
najmniejszego śladu zrozumienia, \ lak',1 lumic
Huhl?
i i.iiiscim, to numer brzmi jeden cztery . n ".irin
dwa -powtórzył Reynolds.
l
44-" » Alistair MacLean
Delikatnie, nie napotykając oporu, ujął ókaleczon;i
wą dłoń mężczyzny, odsunął mankiet i spojrzał na
M( tatuaż. 1414182 - numer był tak wyrazny, tak
niezatitrl jakby wykonano go tegoż dnia.
Reynolds usiadł na brzegu biurka, dojrzał paczki,'
pierosów i wytrząsnął jednego. Szendró podsunr,!
ogień, co przyjął z wdzięcznością - sam nie mógłby
pr/y| lic sobie papierosa, ręce drżały mu jak w
febrze. Tnt zapalanej zapałki zabrzmiał jak huk w
nagłej cis/y końcu to Jansci przerwał milczenie.
- Pan zdaje się coś o mnie wiedzieć? - zapytał mię. . -
Wiem więcej, niż pan myśli.
Drżenie rąk powoli ustawało i Reynolds zaczynał pr
chodzić do siebie, przynajmniej zewnętrznie.
Rozejr/;il po pokoju, taksujÄ…c wzrokiem po kolei
Szendró, San
o'niespokojnych, rozbiegany oczach: ich twarze
wyrażały zaskoczenie i zarazem wanie.
- Czy to pańscy przyjaciele? -spytał wreszcie. -C/\ im
pan bez zastrzeżeń? Wiedzą, kim pan jest? To zn;n
kim pan naprawdÄ™ jest?
- Owszem. Może pan mówić otwarcie.
- Jansci to pseudonim człowieka nazwiskiem Iljund
Reynolds mówił, jakby recytował z pamięci
wyuczoną ki stię, jak też w istocie było. - Generał
brygady Oleksij l( rin. Urodzony w Kalinówce, na
Ukrainie, osiemna-.' pazdziernika tysiąc dziewięćset
czwartego roku. Ożeni osiemnastego czerwca tysiąc-
dziewięćset trzydzic-. pierwszego roku. Imię"żony
Katia, imię córki Julia. - / nął na dziewczynę. - To
[ Pobierz całość w formacie PDF ]