pdf | do ÂściÂągnięcia | ebook | pobieranie | download
Pokrewne
- Strona Główna
- A. MacLean Ostatnia granica
- Janusz GśÂ‚owacki Paradis
- 332. DUO Spencer Catherine Zacz晜‚o sić™ w Portofino
- Irlandzkie marzenia (Irlandzki buntownik) Roberts Nora
- Jerzy Kijewski Ateista
- Hooper Kay WśÂ‚amywaczka
- Krahn Betina Ukryty pśÂ‚omieśÂ„ (Skaza)
- Edmondo De Amicis Cuore
- Ferrarella Marie Nieoszlifowany diament
- Zapora Hubert Hender
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- btsbydgoszcz.opx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wę, że jeśli fortel Rawata zawiedzie i zgraja pójdzie ich śladem, zamiast puścić się za
jezdnymi to koniec. Obarczeni rannymi, prowadzÄ…c konie, poruszali siÄ™ tak wolno,
89
że dogonić ich mogły nawet dzieci. Co jakiś czas, posłuszni rozkazowi, przystawali,
by nasłuchiwać odgłosów pościgu. Jednak las rozbrzmiewał tylko swymi naturalnymi
dzwiękami.
Rawat począł wypytywać Dorlota. Rozmawiali w marszu.
Nigdy nie przywyknÄ™, setniku, do opowiadania wszystkiego po dwa razy
oświadczył niezadowolony zwiadowca, który, zrobiwszy swoje, już prawie zdążył za-
pomnieć, że to on właśnie przyniósł alarmujące wieści. Uprawiając swoją bitwę
zapomnieliście o całym świecie skonstatował złośliwie.
Ty nie zapomniałeś, Dorlot cierpliwie podsunął setnik.
Kot nie wiedział, czy dowódca żartuje. . . Na ogół nie zaprzątał sobie głowy tak
błahymi sprawami, jak nastrój przełożonych. Teraz jednak coś w głosie setnika kazało
mu zaprzestać narzekań.
Siedziałem bezczynnie w krzakach powiedział. Nie wiem, panie, dlaczego
przyjęliśmy, że skoro nie ma straży przedniej, to nie będzie też tylnej. Zawiodłem jako
zwiadowca.
90
Rawat próbował nie okazać zdziwienia choć kocia samokrytyka była dlań zjawi-
skiem najzupełniej nowym.
Pobiegłem sprawdzić. Jeszcze nie było za pózno. Aucznicy byli poza walką, mo-
gli spełnić rolę odwodu wyjaśnił kot. Pobiegłem szukać ariergardy.
Setnik, wciąż z nieprzeniknioną twarzą, skinął głową. Wstydził się. . . a zarazem
serce w nim rosło. yle zaplanował i poprowadził bitwę. Fatalnie. Popełnił elementarne
błędy. Tyle, ze miał szczęście, bardzo dużo szczęścia. I doskonałych żołnierzy. Ro-
sło w nim serce, bo takich sobie wychował. Takich jak Astat, bez wahania ignorujący
bzdurne, niepotrzebne rozkazy i podejmujący właściwe decyzje. I takich jak Dorlot,
pamiętający o tym, o czym zapomniał dowódca. Mógł być dumny, bo to pod jego ko-
mendą nauczyli się, ze najważniejszą rzeczą jest myśleć. W podjazdowej, szarpanej
wojnie, niepotrzebne było ślepe i bezmyślne posłuszeństwo, przydatne w wielkich regu-
larnych bitwach, gdzie masy wojska winny składać się z kroczących machin do rąbania
i kłucia. Tutaj większe znaczenie miała zdolność żołnierza do myślenia i podejmowania
samodzielnych decyzji.
Dalej, Dorlot.
91
Powiedziałem wszystko, setniku. Zamiast ariergardy, znalazłem całą armię. Ni-
gdy jeszcze nie widziałem ich tak wielu.
Srebrne PlemiÄ™?
Tak potwierdził kot. Sami jezdzcy. Chyba.
Złote Plemiona nie znały (ani znać nie mogły) sztuki jazdy wierzchem.
Rawat odprawił zwiadowcę.
Mozolnie, powoli przedzierali siÄ™ przez las, niosÄ…c, prowadzÄ…c, bÄ…dz podtrzymujÄ…c
w siodłach swoich rannych. Z takim wojskiem wyjście na otwarty teren było niemożli-
we. Setnik chciał przedostać się do Trzech Wsi i połączyć z jezdzcami jeśli zdołają
tam dotrzeć. . . Wobec setek czy tysięcy Alerów na stepie, nie mógł wlec się ze swoimi
rannymi, musiał ich zostawić pod opieką chłopów. Nawet nie próbował zrozumieć, co
właściwie oznacza obecność. . . już nie zgrai, a całej alerskiej armii w tak dużej odle-
głości od granicy. Nigdy w życiu nie spotkał się z czymś takim. Sądził dotąd jak
wszyscy że Srebrne Plemiona nie są zdolne do wypuszczania silniejszych zagonów.
Chyba brakowało im wierzchowców. Przygraniczne stanice atakowane były przez za-
stępy pieszych wojowników, natomiast w głąb armektańskiego terytorium wyprawiały
92
się wyłącznie zgraje jezdzców bo tylko takie miały wystarczającą ruchliwość. Dorlot
mówił o tysiącach. Tysiące? Czemu nie miliony? A przecież doświadczony zwiadow-
ca na pewno się nie mylił. Chłopski uciekinier z napadniętej wioski mógł opowiadać
bzdury, bo strach dziesięciokrotnie pomnażał liczbę napastników, zresztą byle wieśniak
nie mógł mieć pojęcia, jak właściwie prezentuje się szyk złożony z setki, a jak z tysią-
ca jezdzców. Ktoś kto słyszał o wielkich bitwach, gdzie zmagały się właśnie tysiące,
skłonny był uważać, że stu jezdzców to garstka. Taka garstka , dodatkowo wiodąca
parę zwierząt jucznych, idąc gęsiego ciągnęłaby się przez blisko ćwierć mili. . . Oceny
liczby na oko należało się uczyć, jak wszystkiego. Ale kocur nie był przerażonym
[ Pobierz całość w formacie PDF ]