pdf | do ÂściÂągnięcia | ebook | pobieranie | download
Pokrewne
- Strona Główna
- McKinney Meagan Lodowa panna
- Holy Book Women's Mysteries
- ch04
- Moore Sean U Conan i szalony Bóg
- Królowie Kalifornii 06. Child Maureen W wirze emocji (2010) Jericho&Daisy
- krypto kurs
- Delinsky Barbara Dziedzictwo 02 Marzeä cić„g dalszy
- Kurtz, Katherine Camber 2 Saint Camber
- Saga o Ludziach Lodu 38 Urwany śÂ›lad
- Howard, Robert E Conan el Vengador
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- btsbydgoszcz.opx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
mogłem, że umarlaków tu tak dużo... Jak mogłeś, Gies? Przecież sam rekomendowałem Cię do
zakonu pięć lat temu...
Jeden z rycerzy spuścił wzrok, a potem i miecz.
ty, Torak? Czyż naprawdę roczne odroczenie w pasowaniu na rycerza było warte... tego?
Kraciasta chusteczka znowu została poddana okrutnej eksploatacji. Najwyższy mistrz w
milczeniu wodził wzrokiem od jednej twarzy do drugiej przestraszone, zmieszane,
nienawistne... nieczułe, jak u czarownika.
Jeśli tak naprawdę byliście już niezadowoleni z mojego rządzenia, dlaczego nie
przedstawiliście swoich pretensji osobiście mnie, podczas rady, gdzie oprócz mistrzów, każdy z
braci może wypowiedzieć się swobodnie? Jeśli oni mieliby słuszność, sam ani przez chwilę nie
pozostawałbym na tym zaszczytnym, ale, niestety i nader odpowiedzialnym stanowisku. Wy zaś
woleliście uderzyć w plecy podle, skrycie, niegodnie prawdziwych rycerzy... i oto co wam na
to powiem: dopóki żyję, umarlak tym zakonem kierował nie będzie! Brać ich!
Towarzyszący mistrzowi rycerze posępnie zrobili krok na przód i wtedy czarownik nie
wytrzymał, jednym długim zwierzęcym skokiem rzucił się do krawędzi tarasu. Pięciu-sześciu
chłopaków zgodnie poderwało zabrane ze sobą kusze, trzy bełty z głuchym, mlaszczącym
dzwiękiem trafiły cel, ale zatrzymać ich już nikt nie zdążył.
Rozstawiwszy ręce, mag zachwiał się, przechylił się przez barierkę i powoli runął na dół.
Rzuciłam się aby popatrzeć, ale w tej samej chwili nastąpiło takie oberwanie chmury, że przy
brzegach tarasu jakby wyrosły białe ściany, a donośnie huczący grzmot mógł zagłuszyć nawet
upadek z samej wieży.
Za to dzwięk lecących na podłogę mieczów usłyszałam bardzo wyraznie. Tylko mistrz-
odstępca, zamachnąwszy się, ze złością rzucił swój dwuręczny miecz przez barierkę i wyniośle
skrzyżowawszy ręce na piersi, nie ruszał się z miejsca, dopóki dwóch ponurych rycerzy nie
chwyciło go pod łokcie i bez zbytecznych ceremonii nie powlekło do wyjścia...
* * *
Pani wiedzmo!
Obejrzałam się i przytrzymałam konia. Myszaty konik gnał kłusem za nami co sił, na swoich
krótkich, grubych nóżkach.
Poczekajcie, odprowadzę Panią przynajmniej do rozwidlenia! Chłopak zrównał się ze
mną. Do zachodu słońca została mniej więcej godzina, dlaczego Pani nie zgodziła się
przenocować w zamku?
A czy mnie ktokolwiek o to prosił?
No...
Sceptycznie chrząknęłam, dotykając cugli. Tak, dziękczynna mowa Najwyższego mistrza była
wysokich lotów, rycerze grzecznie oddali cześć na kolanie, ale bogomwstrętną wiedzmą być od
tego nie przestałam. Słowa słowami, a myśl myślami. Zresztą, a jest to mi potrzebne?
... to powinno być ci lepiej wiadome, niż komukolwiek...
Do niczego, w ciągu dnia wyspałam się, teraz przejadę się nocnym traktem. ty czym się
zajmowałeś?
Giermek tylko na to czekał, aż wiercił się w siodle od rozpierających go nowości:
Spiskowcy do wszystkiego się przyznali, Najwyższy mistrz z pomocnikami teraz badają drugi
zamek... dokładnie, ich żałosne krzyki już bitą godzinę dochodzą przez ścianę na trzecim piętrze, tak
że tam udał się drugi oddział, tym razem zaopatrzony w kłębek sznurka i kawałek kredy do stawiania
znaków na rozwidleniach. Wyobrażacie sobie, że ukryte wejście pod murem otwierało się tylko pod
wagą konia, który następował na przysypaną piaskiem płytę! strażnicy codziennie chodzili do
przodu i do tyłu i niczego nie zauważali!
Jego tak i nie znależli, ni w pięć ni w dziewięć powiedziałam, myśląc o swoim.
Trzydzieści sążni, równiusieńka, pionowa ściana i brukowane podwórze u podnóża... Gdzież
mógł zniknąć?! Nie lewitował i nie teleportował się sprawdziłam. Wiatr też go w las zniósł...
Chłopak z poczuciem winy zamilkł, jak gdyby był główną osobą materialnie odpowiedzialną
na zamku i zaginiony trup plątał się u niego po rejestrach.
A, ledwo nie zapomniałam. Dziękuję. Wyjęłam miecz i, odwróciwszy go rzucając,
rękojeścią do przodu skierowałam do Tiwalija. Wspaniła klinga. Chyba, najlepsza ze
wszystkich, jakie trzymałam w ręku. Wyjaśnij mi tylko, skąd wiedziałeś, że pobiegnę właśnie na
wieżę? A także, jak mnie znalazł święty Fendjulij!
Giermek ledwodostrzegalnie drgnÄ…Å‚. Odczekwaszy chwilkÄ™, ironicznie chrzÄ…knÄ…Å‚, podnoszÄ…c
na mnie wzrok:
Zgadłem.
Kontur twarzy powiększył się, włosy wydłużyły się do poszerzających się ramion i lekko
pojaśniały, nie utraciwszy intensywnego kasztanowego odcienia. I tylko spojrzenie zostało takie
samo zbyt poważne jak na wyrostka, za szczere i otwarte dla stojącego przede mną
mężczyzny.
I w końcu zrozumiałam, kogo mi przypomniał wiszący w świątyni portret.
Bardzo Pani dziękuję, Pani wiedzmo. Rycerz uroczyście a zarazem naturalnie, jakby
robił to setki razy, opadł na jedno kolano i delikatnie dotknął wargami mojej bezwładnie
zwisajacej ręki.
Poczułam tylko słabe ciepło i znajome ukłucie magii.
Oj... Pan co, ten... jak Pan tam... e-e-e... święty zmarły, oj, czyli Fendjulij? wybełkotałam
w oszołomieniu.
Daleko mi do świętego. Na wargach rycerza pojawił się lekki uśmiech. Jak, zresztą, i
Pani. Ale to nie przeszkadza nam obojgu uczciwie wykonywać swojej pracy, w co byśmy nie
wierzyli.
A ja owszem. Narastające oburzenie pomogło mi się wziąć w garść i przejść do ataku:
[ Pobierz całość w formacie PDF ]