pdf | do ÂściÂągnięcia | ebook | pobieranie | download
Pokrewne
- Strona Główna
- Margit Sandemo Cykl Saga o Ludziach Lodu (19) ZćÂby smoka
- Christenberry_Judy_ _Wyjd湜Ÿ_za_mnie,_Kate
- Debra Glass [Phantom Lovers 03] Watchkeeper (pdf)
- Fred Saberhagen Vlad Tepes 09 A Sharpness on the Neck
- Felix, Net i Nika Tom 13 Klć twa Domu McKillianów
- ćąĂÂukjanienko Siergiej Linia MarzećąĂ˘ÂÂź 3 Cienie snćÂśÂw (Nowela)
- Evangelium Vitae
- Onora O'Neill Rethinking Informed Consent in Bioethics
- Coben, Harlan Krótka piśÂka
- Carroll Jonathan Durne serce
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- policzgwiazdy.htw.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
sąsiedniego miasta; rodziny, która by nie chciała wygubić innej. Wszędzie słabi dławią w sobie
nienawiść do możnych, przed którymi pełzają; możni zaś patrzą na nich jak na barany, z których
sprzedaje się wełnę i mięso. Milion regularnych morderców, przeciagając z jednego końca Europy na
drugi, praktykuje, z całą systematycznością, mord i łupiestwo, aby zarobić na chleb, ponieważ nie
posiadają ucziwszego zajęcia; w miastach zaś, które rzekomo zazywają pokoju i gdzie kwitną nauki i
sztuki, zawiść, troska i zamęt ducha bardziej nękają ludzi niż wszystkie zarazy i klęski oblężonej
fortecy. Tajemne zgrzyzoty są jeszcze okrutniejsze niż publiczne nędze. Słowem, tyle widziałem i
doświadczyłem, że jestem manichejczykiem.
- Istnieją wszakże i dobre strony, rzekł Kandyd.
- Może, odparł Marcin, ale ja ich nie znam. "
Wśród tej dysputy, dał się słyszeć huk armatni. Huk ten wzmagał się z minuty na minutę. Każdy
chwyta lunetę. Ukazują się w oddaleniu około trzech mil dwa walczące ze sobą statki: wiatr przypędził
je tak blisko, iż pasażerowie francuskiego okrętu mieli przyjemnośc oglądania walki jak na dłoni.
Wreszcie, jeden ze statków wsunął drugiemu pocisk tak nisko i tak celny, że go zatopił. Kandyd i
Marcin ujrzeli wyraznie an pokładzie setkę osób skazanych na pewną śmierć; biedacy wznosili ręce do
nieba i wydawali straszliwe krzyki: w jednej chwili wszystko znikło.
"Masz pan, rzekł Marcin, oto jak ludzie obchodzą się z sobą wzajem.
- To prawda, rzekł Kandyd, jest coś diabelskiego w tej sprawie". Tak mówiąc, spostrzegł jakiś
przedmiot żywoczerwonego koloru, pływający koło statku. Spuszczono szalupę, aby zobaczyć co to
takiego; był to jeden z eldoradzkich baranów. Kandyd czuł większą radośc odnajdując tego barana, niż
doznał strapienia niegdyś, straciwszy ich setkę obładowaną wszystkimi skarbami Eldorado. Francuski
kapitan poznał niebawem, że kapitanem zwycięskiego okrętu był Hiszpan, kapitanem zaś okrętu
zatopionego pirata holenderskiego, ten sam który okradł Kandyda. Olbrzymie bogactwa, które sobie
przywłaszczył zbrodniarz, znalazły, wraz z nim, grób na dnie morza; tylko jeden baran ocalał. "Widzisz,
rzekł Kandyd do Marcina, iż zbrodnia bywa niekiedy ukarana; opryszek znalazł los na który zasługiwał.
- Tak, odparł Marcin, ale trzebaż było, aby podróżni na statku zginęli również? Bóg ukarał tego hultaja,
diabeł zatopił resztę".
Tymczasem statek francuski i hiszpański płynęły swoją drogą, Kandyd zaś wiódł dalej rozprawy z
Marcinem. Dysputowali tak przez dwa tygodnie jednym ciągiem, i, po upływie dwóch tygodni, byli wciąż
w tym samym punkcie. Ale, ostatecznie, nagadali się, wymieniali myśli, pocieszali się wzajem. Kandyd
pieścił swego barana. "Skorom ciebie odnalazł, może mi się uda odnalezć i Kunegundę".
XXI. Kandyd i Marcin zbliżają się od wybrzeży Francji i rozprawiają
Wreszcie ukazały się wybrzeża Francji. "Byłeś kiedy we Francji, Marcinie? rzekł Kandyd. - Owszem,
odparł Marcin, zwiedziłem rozmaite okolice tego kraju. Są takie, w których połowa mieszkańców ma
bzika; inne znowuż, gdzie są za mądrzy; inne, gdzie ludzi na ogół są dość łagodni; inne, gdzie silą się
na dowcip; we wszystkich zaś, pierwszym zatrudnieniem jest miłość, drugim obmowa, a trzecim
gadanie głupstw. - A powiedz mi, Marcinie, czy widziałeś Paryż? - Owszem, widziałem; łączy po trochu
wszystkie te rodzaje; chaos, ciżba, w której wszystko co żyje goni za przyjemnością, a nikt jej nie
znajduje, przynajmniej o ile mnie się zdało. Bawiłem tam krótko: zaraz po przybyciu, hultaje
jarmarczni okradli mnie ze wszystkiego co posiadałem; mnie samego wzięto za złodzieja i
przetrzymano tydzień w więzieniu po czym zgodziłem się na korektora w drukarni, aby zarobić tyle,
bym mógł pieszo wrócić do Holandii. Poznałem kanalię piszącą, kanalię intrygującą i kanalię w
konwulsjach[26]. Powiadają, iż są w tym mieście ludzie nader uprzejmni: pragnę temu wierzyć.
- Co do mnie, nie jestem zgoła ciekaw Francji, rzekł Kandyd; domyślasz się, że, skoro kto spędził
miesiąc w Eldorado, nie dba na ziemi o nic prócz panny Kunegundy. Będę jej czekał w Wenecji;
przejedziemy przez Francję aby się udać do Włoch; czy zechcesz mi towarzyszyć? - Bardzo czętnie,
rzekł Marcin: powiadają, że Wenecja dobra jest jedynie dla szlachty wenecjańskiej, że wszelako
przyjmują tam bardzo dobrze cudzoziemców, o ile mają dużo pieniędzy; ja nie mam, ale ty masz:
pójdę za tobą wszędzie. - Ale, ale, rzekł Kandyd, czy myślisz, że ziemia była pierwotnie morzem, jak
zapewnia wielka książka bądąca własnością kapitana okrętu? [27] - Nie wierzę w to, odparł Marcin,
równie jak w inne brednie; jakimi nas karmią od pewnego czasu. - Ale, ostatecznie, w jakim celu
stworzono ten świat? rzekł Kandyd. - Abyśmy się wściekali, odparł Marcin. - Czy nie dziwi cię, ciągnął
Kanyd, miłość jaką dwie dziewczyny z krainy Uszaków pałały do małp, jak ci to opowiadałem? - Zgoła
nie, odparł Marcin; nie widzę co by w tym miało być osobliwego; widziałem tyle rzeczy
nadzwyczajnych, że nic już nie jest dla mnie nadzwyczajne. - Czy wierzysz, rzekł Kandyd, że ludzie
zawsze mordowali się wzajem, jak dziś czynią? że zawsze byli kłamliwi, chytrzy, przewrotni,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]