pdf | do ÂściÂągnięcia | ebook | pobieranie | download
Pokrewne
- Strona Główna
- D017. Greene Jennifer Slub po latach
- Fred Saberhagen Berserker 1967
- test3
- Zapora Hubert Hender
- Boy śąeleśÂ„ski, Tadeusz SśÂ‚ówka
- Vicente Blasco Ibać„ez Cać„as y barro
- Lloyd Biggle Jr Pomnik
- Loving_the_Beast_Naima_Simone
- Dean R. Koontz W okowach lodu
- Dale_Ruth_Jane_Zrzadzenie_losu
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- lolanoir.htw.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
odciągnie ich uwagę i wtedy ruszysz naprzód. Pamiętaj, nie ufaj nikomu, kogo nie znasz, tym bardziej innym
klanom. Wszystkie, rozumiesz, ale to wszystkie klany sÄ… przeciwko tobie! - Powiedziawszy to Siepacz
przesiadł się na swojego konia i znikł w mroku szybko zapadającej nocy. Słowik wymyślił naprędce
kłamstwo umożliwiające mu oddzielenie się od grupy trzech kupców z klanu Oka, z którymi podróżował i
ukrył się w najgłębszym z jarów, maskując kryjówkę ciernistymi gałęziami tarniny. Wychodził tylko nocą i
bardzo ostrożnie podchodził do gościńca, gdzie mieszał się w tłum podróżujących i nasłuchiwał wieści.
Jakieś trzy dni po rozmowie z Siepaczem doszły go pogłoski o potężnym kondukcie pogrzebowym, który
wychynął z Lasu i znacząc swój szlak trupami i własną krwią powoli posuwa się ku Szczelinie. Słowik
postanowił odczekać jeszcze jeden dzień i ruszyć przez Kordon. Właśnie miał wracać do wozu, gdy na drodze
podniósł się tumult. Wozy nagle zaczęły pryskać na boki z traktu i gnając na łeb, na szyję pędziły przez
nieskoszone pola zboża. Rozległy się paniczne krzyki kobiet i przekleństwa mężczyzn. Słowik również
schronił się w zbożu, jednak w przeciwieństwie do innych nie uciekał gdzie pieprz rośnie, lecz kryjąc się
powoli posuwał się w stronę zródła zamieszania. Zanim dotarł na miejsce, wiedział już, co było jego
przyczyną i włosy mu się zjeżyły na karku.
Na drodze stała mała grupka pieszych otoczona przez trójkę konnych żołnierzy z nieznanego klanu
uzbrojonych w pejcze. Wszędobylski smród gnijącego ciała wszystko wyjaśniał.
Ożywieńcy.
Słowik zwalczył chęć rzucenia się do ucieczki i uparcie szedł dalej. W końcu zrównał się z tą grupką i
zaczął nasłuchiwać.
- Niepotrzebnie pędzicie te trupy...
- Taki mamy rozkaz!
- Nie przerywaj, żołnierzu, i nie unoś głosu!
- Racz mi wybaczyć, panie, ale gdybyś całą noc smagał te żywe trupy pejczami ze skóry Konsekrowanego...
i jeszcze ten smród, brrrr!
- Rozumiem to i dlatego jeszcze żyjesz. Słuchaj, macie wrócić do Kordonu i zawiadomić Bezczelnego, żeby
nie wysyłał żadnych posiłków do przejęcia tego Ostatniego Konduktu. Z pewnych zródeł wiemy, że ten
ostatni numer Ciętych to pic na wodę. Najprawdopodobniej Konsekrowany jest ukryty w którymś z
okolicznych jarów. Od jutra nasz klan w tajemnicy przed pozostałymi zacznie przeszukiwać okolicę i lada
dzień nasza armia umarłych powiększy swój stan liczebny.
- Jaka to tajemnica, gdy mówisz o tym na najbardziej uczęszczanej drodze w promieniu pięciuset lig...
- Widzisz tu kogoś? Bo ja nie. Nikt o zdrowym rozsądku nie zostałby przy ożywieńcach w odległości
bliższej niż liga.
- W takim razie co ja tutaj robiÄ™...?
Słowik nie potrzebował już słuchać, jak oficer łaja żołnierza za niewyparzoną gębę. Ruszył z powrotem do
wozu, zastanawiając się, co robić dalej. Pomysł Siepacza nie wypalił i co najmniej jeden klan wiedział, że
Ostatni Kondukt nie wiezie Konsekrowanego. Kordon dalej stanowił nieprzebytą zaporę, a w dodatku lada
chwila zaczną się przeszukiwania jarów. Wokół Słowika powoli zaciskała się pętla. Przez moment
zastanawiał się, czy aby nie oddać się w ręce poszukujących go żołnierzy. W końcu nie mógł przez całe
życie ukrywać się z trupem Konsekrowanego. Jednak poczucie obowiązku i wspomnienie ożywieńców,
których właśnie widział, przekonały go, że nie byłby to dobry pomysł.
Zanim doszedł do swojej kryjówki, znalazł rozwiązanie, dzięki któremu na zawsze pozbędzie się
Konsekrowanego bez dojeżdżania do Szczeliny.
Słowik z wysiłkiem wciągał na zbocze worek z ciałem Konsekrowanego. Jeszcze chwila i będzie na
upatrzonym miejscu. Zatrzymał się i otarł z czoła pot, który lał się z niego potokami. Przeciągnął ręką skałę,
po której ciągnął ciało. Była gorąca. Nic dziwnego. W końcu wspinał się na jeden ze szczytów Ziemi
Smoczego Płomienia. Zaiste, słuszna nazwa dla tego miejsca, pomyślał. Czarna skała, gorąca i
parząca, gdzieniegdzie jakieś rachityczne roślinki, a wszystko to osnute parą z gejzerów i trującymi
wyziewami siarki. Gdzieś tu pod tymi skałami gotowała się lawa w potężnych czerwonych jeziorach.
Czasami zgromadzona tam energia szukała ujścia. Wówczas, w huku i dymie, rozrywała góry i niczym krew
spływała po ich stokach. Zdarzało się też, że rozgrzana skała pękała, ukazując, hen głęboko w ziemi,
czerwoną i kotłującą się rzekę lawy. Do jednej z takich szczelin zmierzał Słowik, by wrzucić ciało
Konsekrowanego.
Gdy dotarł do wyrwy, bez żadnych ceregieli przerzucił swoje brzemię przez krawędz i osłaniając twarz
próbował zajrzeć w piekielną czeluść. Wzruszył ramionami, widząc tylko przebijającą się przez kłęby dymu
delikatną czerwień płynnej skały. Odwrócił się, żeby zejść do wozu i Płochego. Wtedy to zadrżała ziemia i
rozległ się głuchy grzmot, który wydawał się być westchnieniem ulgi wielkiego zwierza. Słowik nie
oglądając się zbiegał w dół. Rozległ się potężny trzask, a on sam upadł. Zanim wstał, spojrzał za siebie. Ze
szczeliny, do której wrzucił Konsekrowanego, wystawała gigantyczna łapa wbijająca pazury w skałę. Jej
skóra miała złoty kolor.
Słowik już się nie podniósł. Z przerażeniem patrzył, jak Złoty Smok wyswobadza się ze swoich więzów.
Początkowo zastanawiał się, który z psalmów zanucić, jednak miał pewność, że żaden z nich nie podziała na
Złotego Smoka. Pomyślał przez chwilę, że może Złoty Smok, w zamian za obudzenie ze snu pod górami,
daruje mu życie. I w tym przypadku nie było wątpliwości, Smoka nie interesuje, kto go uwolnił. Nie ma
żadnego ratunku. W tym miejscu Parki przetną jego nić. Pokiwał z rezygnacją, jakby dawał Smokowi
pozwolenie na wykonanie wyroku. Wówczas przypomniał sobie, że taki sam gest uczynił Mówca, zanim
rozstał się z życiem.
Teraz był już pewien, że starzec nic nie wiedział, a może wręcz przeciwnie, wiedział dużo i chciał tym się
podzielić ze Słowikiem, ażeby nie dopuścić do wydarzenia, które teraz miało miejsce. Gdy to zrozumiał,
właściwie przebaczył Smokowi to, co zaraz uczyni. Jedyne, czego nie mógł odżałować to swojego mało
profesjonalnego sposobu podejścia do Mówcy. Należało pozwolić mu udzielić wyjaśnień, a dopiero potem
go zabić. Ale przecież bał się, że jeśli starzec okaże się szpiegiem innego klanu, nie będzie w stanie zabić go z
zimnÄ… krwiÄ…...
To już nieważne.
Mówca nie żyje.
Za chwilÄ™ i on umrze.
Skała, na której leżał, zaczęła się wybrzuszać. Zanim umarł, Słowik przeklął Najwyższego i ludzi, bo to
przez nich stało się tak, jak się stało, a Smoka pobłogosławił.
Złoty Smok o płonących skrzydłach wzniósł się, a w powietrzu zawibrował okrzyk tryumfu, który był
wyzwaniem dla Najwyższego, a serca ludzi napełnił lękiem.
Wojciech Zwidziniewski
[ Pobierz całość w formacie PDF ]