pdf | do ÂściÂągnięcia | ebook | pobieranie | download
Pokrewne
- Strona Główna
- 0187. Taylor Jennifer Lekcja miłości
- Lewis Jennifer Cenniejsze niż złoto
- Jennifer R. 01 Alt. (tłum. nieoficjalne)
- Taylor Jennifer Głuchy telefon
- Crusie Jennifer Kłam mi, kłam
- Z kim i przeciw komu walczyli nacjonaliœci ukraińscy w latach II wojny œwiatowej
- GR857. Rose Emilie PowrĂłt po latach
- D414. Greene Jennifer Pokochaj swojego szeryfa
- Greene_Jennifer_ _Nieczysta_gra
- Christie Agatha Pora przypśÂ‚ywu
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- lolanoir.htw.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
siedzeniu MG, minęły lata. Nie mogę tego zrobić jeszcze raz. Wystarczy, że raz
RS
zobaczyłam naszego syna i to niewinne dziecko; uświadomiłam sobie, że nie
mogę tego zrobić po raz drugi. Rozumiem... - zaczerpnęła tchu, aby przeczekać
szloch - rozumiem, że mnie nie kochasz, ale nie mogę żyć w jeszcze jednym
związku opartym po prostu na pożądaniu.
Nagle ręce Alexa opadły z jej ramion. Szybko otarła łzy spływające po
policzkach, starając się opanować. Kiedy podniosła wzrok, zobaczyła, że Alex
ma śmiertelnie bladą twarz, jakby całe życie z niego wyciekło. Zaciśnięte
szczęki były twarde jak granitowa skała, a oczy przypomniały jej kawałki
czarnego lodu.
- Naprawdę uważasz, że to wszystko, co dla ciebie czuję?! - zapytał ochryple.
- Skłam - szepnęło jej serce, ale nie potrafiła tego powiedzieć.
- Czy kiedyś mogłeś zarzucić mi nieuczciwość, Alex? Cóż, jestem uczciwa.
Gdybyś czuł coś więcej, powiedziałbyś mi. Nic nie mówiłeś o przyszłości, o
tym, że chcesz...
- Być z tobą zawsze? - Alex odwrócił się i przez chwilę stał bez ruchu. Potem
szybkim, niecierpliwym ruchem zerwał swoją skórzaną kurtkę z oparcia krzesła.
Zawahał się jednak na ułamek sekundy, zanim wetknął ręce w rękawy.
- Nigdy nie powiedziałem głośno, że cię kocham, bo może... boję się, że mi nie
uwierzysz. I przecież nie uwierzyłabyś, gdybym powiedział to teraz, prawda?
Choćbym stawał na głowie i nie wiadomo, co mówił, to też byś nie uwierzyła...
- jego głos stał się teraz niebezpiecznie łagodny - ...odpłacam ci twoją
uczciwością. Masz rację, maleńka. Nie ma między nami miłości. Twoja
koncepcja miłości zawsze wydawała się bardzo odległa od mojej. Tym razem
poszło łatwiej, co? Znowu jesteś wolna. Wierz mi, nie chcę twojej miłości - nie
chcę tego, co ty nazywasz miłością.
- Alex!
Był już za drzwiami, zanim zdążyła go zatrzymać. Trzask zamka zmroził ją i
owionął bolesnym chłodem. Jego słowa ciągle brzmiały jej w uszach - nie ma
RS
między nami miłości, ale jej serce słyszało: nie kocham cię. To, co zawsze
spodziewała się usłyszeć. To, co wiedziała od zawsze.
Nagle poczuła się jak rozbita skorupa. Wszystko ją bolało - oczy, gardło i serce.
Usłyszała szum silnika MG, a potem już nic nie mąciło zimnej ciszy, tylko
tykanie zegara i łomot jej własnego serca. Straciła go!
Znieg spadł i stopniał, i znowu spadł. Na kilka tygodni przed Zwiętem
Dziękczynienia George zaangażował ją do prowadzenia aukcji gdzieś w
okolicach Rutland, potem drugiej koło Brenton Woods w regionie White
Mountains. Zwykle najlepiej sprzedawało się posiadłości na wiosnę i jesienią,
ale Stephanie była teraz wprost niezrównana! Była w tak świetnej formie, że
mogłaby sprzedać dosłownie wszystko. Ciągle jeszcze pozostawała pod urokiem
zakazanego: pragnęła rzeczy, których nie powinno się pożądać, chciała posiadać
to, czego nie mogła mieć nigdy. Jej nastrój w przedziwny sposób udzielał się
klientom. Odnosiła ogromne sukcesy zawodowe. Ale pewnego dnia tuż przed
świętem George popatrzył jej nagle w twarz i kazał wziąć tydzień urlopu.
Dogadzało jej to. Trzeba było sprzątnąć strych. Gosposia jak zwykle sprzątała
po wierzchu, a szafki wymagały gruntownych porządków. Pies jak zwykle
potrzebował spacerów, robiła więc długie spacery. Jeff także nie szczędził jej
zajęć. I nadchodziło święto. W tym roku miała urządzać je u ojca - trzeba wiec
było zrobić wszystkie zakupy.
Była bardzo, bardzo zajęta. Czasami nawiedzały ją różne wspomnienia - Alex
sypie na nią liście i kocha się z nią w piwnicy; Alex pochyla się nad jej łóżkiem
w szpitalu jeszcze przed urodzeniem Jeffa; ich wspólny niestosowny śmiech w
samym środku koncertu... Potrafiła jednak szybko ukrócić wszystkie podobne
myśli.
Pierwszą warstwę bólu zasklepiła duma. Czasem pomagała złość. Sukinsyn!
Całe to gadanie o wierze w jego siły... Przecież wierzyła w niego! To ona
ryzykowała wszystkim. To ona otwierała przed nim serce! Ona odpuściła mu
wszystkie winy! To ona powiedziała, że go kocha, a on odrzucił jej miłość jak
RS
coś bezwartościowego. Dopóki mogła uruchomić dumę albo złość, radziła sobie
świetnie. Tylko że w porównaniu z uczuciem, do którego tęskniła, i złość, i
duma były zbyt słabe.
- Tym razem naprawdę nie zamierzał do niej wrócić. I dobrze. Nie powinna
wcale tego pragnąć. Tylko tak trudno było jej przekonać samą siebie, że nie
powinna pragnąć jego powrotu.
Mahoniowy stół uginał się od potraw. Młoda kaczka na złoto w sosie
pomarańczowym z powidłami z borówek i słodkimi ziemniakami w miodzie.
Klopsiki polane masłem, bukiet różnych sałatek, marchewka na szklisto. Srebra
błyszczały na sztywno wykrochmalonym irlandzkim obrusie odbijając blask
świec.
- W tym roku przeszłaś samą siebie, kochanie - powiedział ciepło Will
Randolph.
Stephanie uśmiechnęła się z wdzięcznością.
- Wiecie, co tata dzisiaj robi? - Jeff naładował sobie na talerz tyle jedzenia,
jakby nie dawała mu jeść od kilku miesięcy.
- Je indyka - Will stwierdził oczywisty fakt.
- No tak. Ale nie przed szóstą. Ma bilety na mecz. I... Mamo?
- Tak?
- Oni mają jeszcze jedną rodzinną uroczystość. Laurie wychodzi za mąż!
- Laurie...
- Znasz Laurie. To ta kuzynka taty. Ta, co ma takie dziwne włosy.
Stephanie nie przypominała sobie kuzynki Laurie. Może i kiedyś ją poznała.
Drzewo genealogiczne rodziny Carsonów było tak rozgałęzione... Spotkała ich
wszystkich razem zaraz po ślubie, potem z okazji Bożego Narodzenia, ale kiedy
przedstawia się siedemdziesiąt pięć osób na raz, imiona jakoś się zacierają.
Rozmyślanie o kimkolwiek, kto nosił nazwisko Carson, nie było
najszczęśliwszym pomysłem. Kątem oka obserwowała, jak Jeff pochłania
kolację, odkłada sztućce i czeka. Zawisł wzrokiem na jej ustach z nadzieją
RS
dziecka czekającego na przyjście wróżki. W jego geście przygarbionych ramion
było coś z konia wyścigowego gotującego się do startu. Westchnęła.
- Tak.
- Naprawdę? Rany, mamo... - koń ruszył, potem zatrzymał się z wyrazem
zakłopotania na twarzy.
- Pewnie powinienem zaczekać, aż wy z dziadkiem skończycie...
Will wtrącił się z uśmiechem. - Mama i ja prawie skończyliśmy. Biegnij
sprawdzić, jaki wynik. Nie straciłeś więcej niż połowę.
- No, dobra. Skoro nie macie nic przeciw temu...
- pierwszy krok zrobił spokojnie, ale następne już przebiegł pędem.
Will uśmiechnął się znowu, potrząsając głową, ale kiedy spojrzał na córkę,
uśmiech zniknął z jego twarzy. - Niezupełnie jesteś w świątecznym nastroju,
kochanie.
- Oczywiście, że jestem - natychmiast uśmiechnęła się na dowód, że mówi
prawdę, wyprostowała plecy i szybko wstała z krzesła. - Będą ciasta.
- Daj na razie spokój. W odróżnieniu od ciebie właśnie zjadłem ogromną kolację
i muszę się przejść. Deser może poczekać, aż wrócimy.
- Znieg pada, tato...
- Tak, wiem. Wez płaszcz.
Chwilę pózniej byli już na dworze. Kilkucentymetrowa warstwa śniegu
przykryła trawniki i ulice, niebo było szare, co wróżyło dalsze opady.
Od lat po kolacji w Zwięto Dziękczynienia chodzili z ojcem na spacer. Od lat -
zawsze tÄ… samÄ… trasÄ…
- AlejÄ… ParkowÄ… do lasku okalajÄ…cego Darthmouth's Tower, a potem przez alejki
kampusu.
Dzwony wybiły czwartą. Z powodu ferii świątecznych szkoła była wymarła, ale
niestety - zauważyła Stephanie - jak zawsze były jakieś pary. Spacerujące,
szukające samotności we dwoje, pod pretekstem zimna obejmujące się czule,
całujące się.
RS
- Więc... - przemówił ojciec po pół mili nadążania za szybkim marszem
Stephanie - przestał przyjeżdżać?
- Alex?
- Alex.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]