pdf | do ÂściÂągnięcia | ebook | pobieranie | download
Pokrewne
- Strona Główna
- Zwoliński Andrzej Wokół Masonerii.compressed(3)
- Mandalian_Andrzej_ _Czerwona_orkiestra
- Pilch_Jerzy_Inne_rozkosze
- Gordon Abigail Intruz
- Jan Himilsbach_Lzy Soltysa i inne opowiadania
- Saga o Ludziach Lodu 38 Urwany śÂ›lad
- Langan Ruth Korsarska rapsodia
- Raines Serie 1 Propositioning Mr. Rain
- Baum, L Frank Oz 21 Gnome King of Oz
- Zima koloru turkusu
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- quendihouse.opx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
moim.
Wstałam z łóżka. Irytowało mnie, kiedy mężczyzna zasypiał po mniej lub bardziej
udanym seksie, zostawiając mnie z własnymi myślami. Co gorsza, stałam się nocnym
markiem, więc taka sytuacja była z góry przesądzona. Poszłam boso do kuchni. Napiłam się
wody mineralnej, spoglądając przez okno. Wiosna kończyła się upalnym akordem; nawet
nocą było duszno. Byłam pewna, że prędko nie zasnę.
Myśl, która się pojawiła, była tak niedorzeczna, że zamiast o niej natychmiast
zapomnieć, przyjrzałam się jej bliżej. Czy starczy mi odwagi?
W piętnaście minut pózniej jechałam już samochodem. Nawet się sobie specjalnie nie
dziwiłam. Nic tak nie pociąga, jak słodkie opary absurdu.
Wymknęłam się tak cicho, że Jerzy z pewnością się nie obudził. Wątpiłam, by w ogóle
był w stanie obudzić się do rana. Było coś niesamowitego w widoku ich domu, kiedy
wiedziałam, że go tam nie ma i że jest u mnie.
Dom pogrążony był w ciemności. Zatrzymałam się w mroku korytarza. Mogłam pójść
do salonu i podjąć rywalizację, lecz wiedziałam, że tak naprawdę wszystko sprowadza się do
jednej niezbędnej zmiany. Reszta przyjdzie sama.
Niewiele dziś pamiętam. Wiem, że weszłam do kuchni. Nie potrafię jednak określić,
po jakim czasie z niej wyszłam. W domu zalegała cisza. Nie pamiętam, jak weszłam na piętro
i dalej, do sypialni. Nie pamiętam, skąd wzięłam nóż, ani że w ogóle miałam go w ręku. Nie
pamiętam nic z tego, co się działo przez następnych kilka minut.
Dziś wiem już, co zaszło, i dlaczego ocknęłam się w łazience podczas mycia
zakrwawionych rąk. Wtedy jednak czułam tylko, że powinnam umyć ręce, zanim przystąpię
do pracy. W łazience byłam po raz pierwszy. Wydała mi się dość spora, w porównaniu, na
przykład, z kuchnią. Kafelki miały łagodny, różowy odcień, złamany przez delikatny seledyn.
Podobały mi się. Właściwie było to pierwsze pomieszczenie, o którym mogłam tak
powiedzieć.
W innych wciąż było jeszcze wiele do zrobienia. Ale miałam czas. I wiedziałam, że
tym razem nikt nie cofnie zmian, które wprowadzę. A najważniejsza została już dokonana.
64
Zmierć Juliusza Cezara
1
Wprawdzie szpakowaty, dystyngowany mężczyzna, którego Lucjusz w myślach
nazwał senatorem, uważał, że tutaj niebezpieczeństwo im nie grozi, ale inni nadal obawiali się
bliskości wejścia. Lucjusz, patrząc na nich, nie mógł oprzeć się wrażeniu, że ulica nie została
za drzwiami, lecz zmieniła bieg i teraz przechodzi przez ten korytarz i klatkę schodową. Oto
handlarz, pozbawiony swojego straganu, cyrulik, który uratował jedynie brzytwę, paru
elegantów w modnych, lecz wygniecionych tunikach, dwóch młodzieńców, prawie jeszcze
dzieci, i kilkoro drobiazgu pod opieką trzech kobiet i dwóch niewolnic. Gdyby wstał i wszedł
wyżej po schodach, musiałby minąć nubijskiego niewolnika, lśniącego od potu niczym heban,
trzech Greków w kącie pierwszego piętra, wyniosłą damę, nie odstępowaną ani na krok przez
niewolnicę, wreszcie schodzącego z góry centuriona, któremu za kilka dni kończył się urlop.
Centurion, sprawdziwszy wyższe piętra, wrócił po całą grupę. Przenosiny przebiegły
dość sprawnie, tylko dzieci trzeba było uspokajać, a jednemu z Greków, choremu na serce,
pomóc. Byli w połowie drugiego piętra, gdy do drzwi w dole ktoś załomotał. W ścianach
korytarza odbiło się to gromkim echem, przeraziwszy kobiety, wciąż bliskie histerii. Kiedy
podjęli wędrówkę, w ciszy, przerywanej szlochem jednej z niewolnic, Lucjusz pomyślał, że
uczestniczą w jakiejś makabrycznej zabawie, że to nie może być prawda; zwłaszcza ten
odgłos, który usłyszał po krótkim, raptownie przerwanym łomocie - jakby zdławiony krzyk,
szelest, głuchy łoskot - podobnie pada niedbale oparty wór z piaskiem.
Kilkanaście stopni wyżej, pocąc się i czując, jak jego ciało staje się coraz cięższe,
pomyślał o innym ciężarze, o dzisiejszym dniu i o tej przerażającej chwili podczas spaceru w
towarzystwie Marcjusza - obojętna rozmowa, zapach wina z pobliskiego szynku i nagle ten
człowiek, który wypadł zza zakrętu, roztrącając przechodniów, i jego krzyk, powtórzony po
dwakroć przez kamienne ściany: Cezar zabity! Cezar nie żyje! .
Ulica zakipiała. Wszyscy chcieli jak najszybciej wydostać się z tłoku. Wśród
wrzasków i lamentów wybił się ostry dzwięk wojskowej trąbki; u wylotu ulicy zalśniły
hełmy, wywołując popłoch. Lucjusz starał się trzymać jak najbliżej Marcjusza, ale tłum
porwał go i powlókłszy za sobą wepchnął w jakąś bramę, którą zaraz zatrzaśnięto. W
półmroku dostrzegł sylwetki kilkunastu osób, zgromadzonych u dołu schodów. Ktoś szlochał
cicho, usiłując stłumić głos, co brzmiało jeszcze bardziej histerycznie; nieprzyjemna woń z
kloaki mieszała się z odorem potu. Przez chwilę szukał oczami Marcjusza, zanim zrozumiał,
że go nie ma. Za bramą tupotały ciężkie kroki, brzęczało żelazo.
Jedna z niewolnic, opiekujących się dziećmi, upadła nagle w konwulsjach,
przypominajÄ…cych atak epileptyczny. Centurion i handlarz chwycili jÄ… za ramiona,
stwardniałe od napiętych mięśni; po kilku minutach atak minął. To wydarzenie jakby
przełamało bezruch; centurion, którego poczynania cechowała energia, sprawdził górne piętra
i wkrótce mogli opuścić pobliże bramy.
65
2
Uporawszy się z dziećmi, w czym nieoceniona okazała się pomoc cyrulika,
potrafiącego uczynić ze wspinaczki coś w rodzaju zabawy, ruszyli natychmiast. Ku górze
rozjaśniało się nieco; wysoko położony świetlik wspierał się o schody kolumną blasku, w
której wirował kurz. Nie spodziewając się właściwie niczego nadzwyczajnego, Lucjusz
dostrzegł ostatni odcinek brudnych stopni, platformę najwyższego piętra, dwoje drzwi,
również, jak wszędzie, zamkniętych na głucho. W rogu złożyli chorego Greka, dzieci
przycupnęły w przeciwnym pod opieką kobiet, do których przyłączyli się dwaj młodzieńcy,
między nimi stanęła dama z nieodłączną niewolnicą, a spod drzwi błyskał ogromnymi
białkami oczu Nubijczyk. Mężczyzni zeszli piętro niżej, nie chcąc, by rozmowę słyszały
dzieci; po chwili dołączył do nich cyrulik.
Przeważała opinia, że zamieszki nie potrwają długo, chociaż handlarz przypomniał
rozruchy za Sulli; ulice były wtedy wymarłe przez tydzień, a w mieście panoszyły się bandy
żołdactwa. Centurion zapytał, czy ktoś ma broń, ale oprócz brzytwy cyrulika nie było nic.
Dopiero gdy wrócili na górę, zaskoczyła wszystkich dama, wyjmując z fałd płaszcza długi,
wąski sztylet z grawerowanym ostrzem. Zdobycz była cenna, choć centurion nazwał ją
żądłem osy, którą to opinię Lucjusz w pełni podzielał. Senator, wiedziony pewną myślą,
zaproponował zbiórkę wszystkich pieniędzy, jakie mają przy sobie. Nie było tego dużo,
mniej, niż się spodziewał, toteż był pewien, patrząc niedwuznacznie na Greków, że niektórzy
nie oddali wszystkiego.
Centurion, eleganci i Lucjusz zaproponowali pomoc w próbie przekonania lokatorów
domu, by wpuścili ich do mieszkań, choć Lucjusz nie wierzył w powodzenie; wiedział, że na
miejscu tych ludzi nie otwarłby nikomu i za żadne pieniądze. Cyrulik został przy dzieciach, a
handlarz, uzbrojony w sztylet, udał się na parter, by pilnować bramy. Był to pomysł
centuriona i chociaż wyglądał niezbyt poważnie, postanowili spróbować, głównie dla dodania
otuchy kobietom i dzieciom.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]