pdf | do ÂściÂągnięcia | ebook | pobieranie | download
Pokrewne
- Strona Główna
- Antologia Złota podkowa 45 Hollanek Adam Zbrodnia wielkiego człowieka
- Antologia Wielka ksiega science fiction. Tom 1
- Rychlewski Marcin Antologia absurdĂłw PRL
- Antologia SF Kryształowy sześcian Wenus
- Antologia Gra półsłówek (pdf)
- Antologia Upiorny narzeczony
- antologia wirtemberskiej
- Domingue Ronlyn W zbawiennej prozni
- Timothy Zahn Warhorse
- Orwell George Folwark Zwierzć™cy
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- elau66wr.xlx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
obok i niknęły, nieważne i nieistotne.
Przebrała się w zieloną sukienkę, zeszła do salonu i włączyła telewizor. Do
wysmukłego kieliszka nalała sobie odrobinę martini, położyła się wygodnie na sofie i
sięgnęła po puszkę z solonymi orzeszkami. I wtedy rozległ się dzwonek do drzwi. Serce
podskoczyło jej do gardła, ale zdała sobie sprawę, że to nie może być Reginald. Z całą
pewnością nie dzwoniłby, tylko skorzystał z kluczy. Chyba, że... a jeśli zapomniał ich w
Londynie? Nie, nie starała się uspokoić przecież wiesz, że to niemożliwe, aby wrócił
już teraz. Wstała i cichutko podeszła do drzwi. Ktoś znowu nacisnął szybko i jakby ze
zniecierpliwieni przycisk dzwonka. Raz, drugi i trzeci.
Kto tani? zapytała, przełamując się kto tam? powtórzyła głośniej.
Federal Express głos za drzwiami był trochę zniecierpliwiony mam dla pani
przesyłkę.
Przesyłkę? zdziwiła się nie czekam na żadną przesyłkę.
Proszę pani głos naprawdę starał się być uprzejmy ja tylko roznoszę paczki.
Jeśli pani mieszka na Elm Street 12, to przesyłka jest do pani.
Deidre ostrożnie nachyliła się do wizjera. Przed progiem stał szpakowaty mężczyzna w
pocztowym uniformie. Na ulicy zobaczyła zaparkowaną półciężarówkę z napisem FedEx. Ale
ostatecznie przekonało ją, kiedy rozdzwoniła się komórka wisząca przy pasie u boku
mężczyzny i wysłuchał on z niej jakiegoś głośnego, choć niewyraznego polecenia i
powiedział: już jadę, szefie, tylko załatwię sprawę na Elm . Deidre odsunęła zasuwkę, a
potem zdjęła łańcuch. Ostrożnie uchyliła drzwi.
To dla pani mężczyzna wyciągnął w jej stronę paczkę owiniętą w szary papier
pani Race, prawda?
Deidre nie miała na nazwisko Rice. Pierwszy raz je usłyszała z ust tego mężczyzny. Już
miała powiedzieć, że to pomyłka, i zamknąć drzwi, kiedy nagle wbrew sobie i zdumiona
własnymi słowami powiedziała:
Oczywiście, a któżby inny?
Zabrała paczkę z jego rąk (była ona naprawdę ciężka jak na swój rozmiar) i postawiła
tuż za progiem.
Proszę pokwitować podał jej długopis, a ona jak głupia chciała wykaligrafować
własne nazwisko i dopiero po chwili zorientowała się, że powinna podpisać się nazwiskiem
Rice, więc zostawiła jakiś bazgrał, w którym wyróżniała się duża litera R.
Poczciarz nic nie zauważył i schował bloczek.
Miłego dnia, proszę pani powiedział i odwrócił się.
Zamknęła drzwi, czując dreszczyk niepokoju. Co znajduje się w tej paczce, która
dziwnym zbiegiem okoliczności trafiła do jej rąk? Czy jeśli właściciel albo poczta zorientują
się w oszustwie, nie będzie miała kłopotów? Czy uda jej się jakoś wyłgać? W jej podpisie
bazgrole z całą pewnością nie dało się wyróżnić słowa Rice , a sama Deidre nosiła
nazwisko Reggiego, czyli Rose. Reginald kiedyś przyznał się, że jeszcze jego ojciec miał na
nazwisko Rosellini, ale on sam zmienił je na bardziej amerykańskie. No cóż, jeśli nawet był
różą, to taką, która ma bardzo wiele bardzo kłujących kolców.
Podniosła paczkę, zaniosła ją do kuchni i położyła na stole. Wyjęła z szuflady ostry nóż
zakończony kłującym jak szpilka szpicem i biorąc głęboki wdech, rozcięła papier. W środku
było kartonowe pudełko. Deidre odlepiła szarą taśmę i otworzyła karton. Wewnątrz
znajdowało się mnóstwo mocno zbitej, białej waty, a w niej...Wyciągnęła na stół opakowany
w folię ciężki, chyba kamienny posążek. Zdjęła z niego folię i obejrzała go z mieszaniną
fascynacji oraz zdumienia. Posążek przedstawiał postać siedzącą na kamieniu. Był to
jasnowłosy mężczyzna ubrany w zielony kubrak i zielony, trójkątny kapelusik. W dłoniach
trzymał coś, co przypominało niewielką gitarę o okrągłym pudle.
Lutnia? pomyślała Deidre.
Ale mężczyzna był nie tylko bardem lub trubadurem. Wzdłuż lewego uda widać było
pochwę krótkiego miecza, a z tej pochwy sterczała błyszcząca srebrem głownia. Nie była to
zresztą jedyna jego broń. Zza długiej cholewy prawego buta wystawała rękojeść noża. Jednak
najbardziej zdumiewające były oczy figurki. Bard miał bardzo zimne i bardzo niebieskie
oczy. Jak zimowe morze wokół norweskich fiordów pomyślała Deidre, choć nie miała
pojęcia, czy kiedykolwiek widziała takie morze nawet w telewizji lub w albumie. Poza tym z
całą pewnością był kimś, kogo budowę zwykło się nazywać herkulesową. Obcisły zielony
kubrak wypychały potężne mięśnie, a lutnia zdawała się ginąć w jego wielkich dłoniach.
Siedział na kamieniu lekko pochylony i jakby pogrążony w zamyśleniu. Palcami prawej dłoni
niedbale dotykał strun instrumentu. W tym wszystkim Deidre była najbardziej zdumiona
nieprawdopodobnym realizmem w przedstawieniu postaci przez rzezbiarza. Bard miał jasną
skórę i niewielki garb na nosie, a jego usta układały się w grymas lekkiego niezadowolenia.
Deidre przeciągnęła palcami po figurce i poczuła chłód metalu lub kamienia. Właśnie, z
czego był zrobiony posążek? Uniosła go, zbadała powierzchnię dłońmi i doszła do wniosku,
że jest to jednak kamień. Ale lutnia oraz głownia miecza i noża były najwyrazniej metalowe.
Struny też były wykonane z cieniutkich, metalowych drutów.
Kim ty jesteś? zapytała w przestrzeń.
Nagle zdała sobie sprawę, że figurka może być jakimś okazem kolekcjonerskim i
rzadkim dziełem sztuki. Nie znała się na sztuce i nie miała pojęcia, co w dzisiejszych czasach
może być arcydziełem, a co kiczem. Ale jeśli rzezba miała znaczną wartość, przestępstwo jej
przywłaszczenia mogło zostać tym gorzej odebrane. Zastanowiła się, czy nie zadzwonić do
FedExu i nie poinformować jego pracowników o pomyłce. Wtedy wszystko szybko się
skończy. Zaraz przyjedzie uprzejmy i zabiegany poczciarz, odbierze posążek za
pokwitowaniem i odjedzie. Jednak na myśl o tym, iż rzezba tego pięknego mężczyzny
mogłaby zniknąć z domu, poczuła jakiś żal.
Ciekawe, kto do niej pozował? zapytała samą siebie.
Wtedy z salonu rozległ się brzęczyk telefonu. Deidre drgnęła i rozejrzała się w panice.
Sygnał znowu zaświdrował w jej uszach. Spłoszona wrzuciła pudełko, sznurki i masę waty do
worka na śmieci i chwyciła figurkę w dłonie. Rozpaczliwie zastanawiała się, co z nią zrobić, a
wtedy telefon zadzwonił po raz trzeci. Pobiegła z rzezbą do przedpokoju, otworzyła drzwi
swojej szafy i wepchnęła rzezbę daleko w kąt, gdzieś pod równo złożone bluzki. Potem
pobiegła do pokoju i rzuciła się do słuchawki, kiedy telefon zabrzęczał po raz piąty.
Dom państwa Rose powiedziała opanowanym głosem, z trudem powstrzymując
szybszy oddech.
Di? głos Reginalda brzmiał tak wyraznie, jakby mąż siedział w budce
telefonicznej na sÄ…siedniej ulicy.
A któżby inny, kochanie?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]