pdf | do ÂściÂągnięcia | ebook | pobieranie | download
Pokrewne
- Strona Główna
- Antologia Złota podkowa 45 Hollanek Adam Zbrodnia wielkiego człowieka
- Antologia Strefa mroku. Jedenastu apostołów grozy
- Antologia Wielka ksiega science fiction. Tom 1
- Rychlewski Marcin Antologia absurdĂłw PRL
- Antologia SF Kryształowy sześcian Wenus
- Antologia Gra półsłówek (pdf)
- antologia wirtemberskiej
- 435. Milburne Melanie Narzeczona neurochirurga
- H164. Landon Juliet Kupiona narzeczona
- 659. Weston Sophie Narzeczona dla dĹźentelmena
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- botus.xlx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wybrzeże to opuszczali.
Zauważył, że mosiężne guziki przy kurtce Toma zostały odcięte. Otrząsnął się,
wyobraziwszy sobie dwie nędzne i wstrętne wiedzmy, znęcające się jak wampiry nad
bezbronnym ciałem przyjaciela. Odrzynały... może tym samym nożem, którym... Jedna z
głową trzęsącą, druga zgarbiona, oczy ich czerwone i kaprawe, a wstrętne ręce jak szpony
drżą nad trupem... Byrne był pewien, że działo się to w tym samym pokoju, gdyż Tom nie
mógł być zabity na dworze, a potem dopiero wniesiony do środka. Te dwie stare baby nie
zdołałyby go zabić, nawet gdyby go zaskoczyły niespodziewanie. Tom miał się przecież na
baczności: był zawsze sprytny i ostrożny, szczególnie w wypełnianiu jakiegoś polecenia. Ale
jak go zamordowali? Kto? Jakim sposobem?
Byrne zerwał się, schwycił lampę ze stołu i szybko pochylił się nad ciałem. Na
ubraniu nie było jednak ani plamy, ani jakiegokolwiek śladu krwi. Ręce drżały mu tak silnie,
że musiał postawić lampę na ziemi i odwrócić głowę, aby się uspokoić. Wówczas zaczął
oglądać dokładnie zimne, nieruchome i sztywne ciało w nadziei, że odkryje na nim ranę od
sztyletu, postrzału lub ślad śmiertelnego uderzenia; niespokojnie obejrzał czaszkę, lecz była
cała. Wymacał ręką szyję, lecz kręgi były nienaruszone. Przerażonymi oczami obejrzał
gardło, nie znalazł jednak na nim śladów uduszenia. Nie było nigdzie oznak morderstwa. Tom
po prostu nie żył. Byrne odruchowo odsunął się od ciała, jak gdyby śmierć tajemnicza i
niewyjaśniona przemieniła litość jego w podejrzliwość i trwogę. Lampa, stojąca niedaleko na
ziemi, oświetlała twarz marynarza, zwróconą ku górze z wyrazem rozpaczy. W kręgu światła
Byrne dojrzał na podłodze grube pokłady kurzu, świadczące, że walka nie mogła odbyć się w
tym pokoju. Zginął nie w tym pokoju - pomyślał. Tak, bez wątpienia, tajemnicza śmierć
musiała zaskoczyć biednego, drogiego Toma na wąskim korytarzu, gdzie zaledwie można
było się odwrócić. Byrne a opuściła nagle ochota zrobienia wypadu z pokoju z pistoletami w
ręku. Tom był uzbrojony w równie bezsilną broń jak on: parę pistoletów i kordelas i zginął
nieznaną śmiercią z niezrozumiałych powodów.
Nagle Byrne owi błysnęła nowa myśl; nieznajomy, który stukał do drzwi i uciekł na
jego widok tak pośpiesznie, przyszedł zapewne usunąć zwłoki. Ach tak! I to był przewodnik,
który, wedle przyrzeczenia chudej wiedzmy, miał wskazać Anglikowi najkrótszą drogę do
jego marynarza. Przyrzeczenie, jak się teraz przekonał, wielkiej wagi. Ten, kto pukał do
drzwi, miał zabrać ze sobą nie jedno, lecz dwa ciała. Marynarz i oficer wymaszerowaliby
razem z gospody. Byrne był teraz zupełnie pewien, że umrze, nim ranek zaświta, w ten sam
tajemniczy sposób; pozostaną po nim jedynie nie tknięte zwłoki.
Widok roztrzaskanej głowy, poderżniętego gardła lub rozwartej rany od postrzału
byłby mu sprawił Wielką ulgę i uspokoił wszystkie obawy. Dusza jego wołała do tego trupa,
który go za życia nigdy nie opuścił w niebezpieczeństwie: Czemuś mi nie powiedział,
Tomie, czego się mam strzec? Czemuś mi nie powiedział! Lecz Tom leżał na wznak,
nieruchomy i sztywny, pogrążony w wyniosłym milczeniu; może poznawszy wreszcie
okropną tajemnicę pogardzał rozmową z żywymi.
Byrne nagle padł na kolana obok ciała i z suchymi oczami rozerwał gwałtownie
koszulę na piersiach trupa, jak gdyby chciał wydrzeć przemocą tajemnicę wystygłego serca,
które całe życie było mu tak wierne! Ale nie znalazł nic! Nic! Podniósł lampę do góry i na tej
twarzy, która za życia wyrażała dobroć, z trudem zdołał odkryć niewielki znak, maleńki
siniak na czole; skóra nawet nie była przecięta. Przyglądał mu się długo, jakby pogrążony w
okropnym śnie. Potem zauważył, że ręce Toma były zaciśnięte, jak gdyby padł w walce na
pięści. Po bliższym przyjrzeniu się dojrzał, że skóra na kostkach obu rąk była starta.
Odkrycie tych ledwie widocznych śladów było dla Byrne a bardziej jeszcze
zdumiewające niż brak wszelkich oznak morderstwa. Więc Tom zginął walcząc z czymś,
czego można było dotknąć, a co zabijało nie raniąc, po prostu swym tchnieniem.
Paląca trwoga zaczęła igrać wkoło serca Byrne a niby ogniste języki, które zbliżają się
i oddalają od swej ofiary, nim obrócą ją w popiół. Odsunął się od ciała, jak mógł najdalej,
potem przybliżył się znów, rzucając ukradkiem trwożne spojrzenie w nadziei, że raz jeszcze
dojrzy siniec na czole. Może nim ranek nadejdzie i na jego czole ukaże się ten dziwny znak?
- Nie zniosę tego dłużej - szepnął sam do siebie. Tom był teraz dla niego przedmiotem
budzącym grozę, widokiem, który go intrygował, ale jednocześnie wzmagał jego trwogę. Nie
mógł po prostu patrzeć na niego.
Wreszcie rozpacz wzięła w nim górę nad wzrastającą trwogą; oderwał się od ściany, o
którą się opierał, i schwyciwszy trupa pod ramiona, począł go wlec do łóżka. Bose pięty
marynarza ciągnęły się bez szelestu po podłodze. Trup był ciężki ciężarem martwych
przedmiotów. Ostatnim wysiłkiem Byrne wciągnął go, twarzą ku dołowi, na brzeg łóżka,
wtoczył go nań i wyciągnąwszy spod tej ciężkiej, nieruchomej masy prześcieradło, przykrył
nim ciało. Wreszcie zaciągnął zasłony z obu końców łóżka, tak że spotkawszy się, skryły
trupa zupełnie przed jego wzrokiem.
Chwiejnym krokiem zbliżył się do krzesła i padł na nie. Pot spływał mu po twarzy, a
po chwili zdawało mu się, że w żyłach jego płynie strumień na wpół zmarzłej krwi. Objęła go
w swoje całkowite posiadanie nieokreślona trwoga i obróciła jego serce w popiellsko.
Siedział wyprostowany w fotelu o wysokim oparciu, z lampą stojącą na ziemi u jego
stóp, z pistoletami i kordelasem leżącymi na końcu stołu koło lewego łokcia; oczy jego
krążyły bezustannie wokoło ścian, po suficie, po podłodze, w oczekiwaniu jakiegoś
tajemniczego a przerażającego zjawiska. To, co niosło śmierć w swym oddechu, czatowało za
drzwiami. Lecz Byrne nie dowierzał już teraz ani ryglom, ani murom. Bezrozumna trwoga,
czerpiąc podnietę nawet z jego dawnego, chłopięcego podziwu dla atletycznego,
niezwyciężonego Toma (takim mu się zawsze zdawał), paraliżowała jego władze umysłowe i
powiększała rozpacz.
Nie był już Edgarem Byrne, pozostała zeń tylko cierpiąca jego dusza, pogrążona w
[ Pobierz całość w formacie PDF ]