pdf | do ÂściÂągnięcia | ebook | pobieranie | download
Pokrewne
- Strona Główna
- Anderson Poul StraĹź Czasu Tom 1 StraĹźnicy Czasu
- Felix, Net i Nika Tom 13 Klątwa Domu McKillianów
- Św. Tomasz z Akwinu 14. Suma Teologiczna Tom XIV
- Carranza Maite Wojna Czarownic Tom 1 Klan Wilczycy
- Anderson Poul Liga Polezotechniczna Tom 1 Wojna Skrzydlatych
- Korman Gordon 39 wskazówek tom 2 Fałszywa nuta
- Herbert Frank Tom 4 God Emporer of Dune
- Antologia Wielka ksiega science fiction. Tom 1
- Crownover Jay NIEPOKORNY Tom 1 Jego Walka
- Soup Recipes 1
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- policzgwiazdy.htw.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
tak du\e - powiedziała Chin, rozglądając się wokół, ale w jej głosie ju\ czuć było
wahanie, chocia\ dziwnie brzmiał obni\ony o trzy oktawy.
- Powiedz to Roddy'emu - odezwała się Maja. - Zobaczcie, tu jest coś, co się
nazywa Centralne Atrium . Mo\e od niego zaczniemy?
- Miejsce dobre jak ka\de inne.
Zaczęli wędrówkę przez ogromną salę. Tylko w niej znajdowało się obecnie
około tysiąca osób. Wiele z nich miało postać zwykłych ludzi, przechadzających się i
gawędzących z kosmitami i dziwnymi stworami, tylko w niewielkim procencie
będącymi wytworem wybujałej wyobrazni Roddy'ego. Mnóstwo ludzi lubiło się
odstawić na du\ą, wirtualną imprezę, więc wiele osób miało na sobie przebrania. Tak
przynajmniej podejrzewała Maja, poniewa\ trudno było uwierzyć, \e w realnym
świecie istnieje a\ tyle olśniewających kobiet i przystojnych mę\czyzn. Có\,
pomyślała, to nie grzech odpicować się od czasu do czasu na wieczorne wyjście.
Istniała jednak grupa, podchodząca do własnego przebrania z pewną przesadą,
w zwiÄ…zku z czym, w pomieszczeniu znajdowali siÄ™ neandertalczycy w samych
przepaskach, mnóstwo kopii popularnych wirtualnych aktorów i gwiazd show
biznesu, współczesnych i starszych; co najmniej dwadzieścia osób pojawiło się jako
czarny charakter z najnowszego Bonda, były te\ postaci z czasów przed stereo. Maja
patrzyła z lekkim za\enowaniem na małego, ró\owego kucyka Boba do czasu, a\
mało nie rozdeptał jej pędzący jak rakieta ptak o bardzo długich nogach, uciekający
przed jakimÅ› wychudzonym, du\ym psem, goniÄ…cym go z ponurÄ… determinacjÄ….
Niewątpliwie ta noc nale\ała do wariatów.
Jednak baczniejszą uwagę zwróciła na istoty pozaziemskie, będące
najprawdopodobniej tworem wyobrazni Roddy'ego: wysokie, szczupłe, podobne do
tej, która ich przywitała, zdumiewająco wdzięczne i o bardzo miłej
powierzchowności, a przede wszystkim niezwykle ró\norodne. Nie było tu mowy o
taśmowej produkcji. Opracowano je z najwy\szą starannością. Obok Mai przeszła
właśnie grupa tych istot, ubrana w przepiękne, haftowane stroje, przywodzące na myśl
dworskie ubiory z czasów średniowiecznej Rosji, ozdabiane drogimi kamieniami i
złotymi koronkami. Grały na instrumentach smyczkowych i nuciły dziwną melodię,
zdającą się łączyć w sobie elementy klasycznej muzyki kameralnej i dysonansów z
początków dwudziestego wieku... oraz inne wpływy, których Maja nie potrafiła
rozpoznać.
Nie podejrzewałam go o taką wra\liwość, pomyślała. Delikatność, piękno. To
tylko dowodzi, jak mylne wyobra\enie mamy czasem na temat pewnych osób. A
raczej nie mylne, tylko bardzo niekompletne.
Westchnęła i razem ze swoją grupką podeszła do ogromnego otworu w
kamiennej ścianie na wprost nich. Nie wszystkie trzy jednak pokonały ten dystans na
dwóch nogach. Zbli\yła się do towarzyszki po swojej prawej i wyszeptała: - Mairead -
dlaczego właśnie orangutan?
Orangutan rzucił Mai uwa\ne spojrzenie, poruszając się długimi podskokami.
Po chwili odpowiedział: - Bo to naturalny rudzielec... ale nikt nigdy o to nie pyta.
- Chwytam - powiedziała Maja.
Przed nimi zebrał się mały tłumek. Grupki Siódemki zwolniły i dryfowały
razem w tłumie przez jakiś czas, popychane w kierunku czegoś, czego Maja nie
mogła zobaczyć. Po chwili tłum rozdzielił się na dwie strony i ruszył po wielkich,
krętych schodach.
Dokładnie na wprost Mai, Mairead i Chin widniał rząd smukłych, kamiennych
kolumn. Podeszły do niego i spojrzały w dół, na główną salę.
- O kurczę - sapnęła Maja.
- Wielki Buddo na rowerze - wyraziła to po swojemu Shih Chin.
- Rany - jęknęła Mairead, całkiem osłupiała.
Tysiące ludzi to mało powiedziane. Wyglądało na to, \e znajduje się tu
jakieś dziesięć tysięcy zwiedzających... a mimo to nie było tłoczno. Centralne Atrium
wznosiło się na osiem pięter, z których ka\de musiało mieć około pięćdziesiąt akrów
powierzchni, pokrytej łukami i balkonami. Wszędzie przechadzali się ludzie,
przyglądając się ozdobnym, ściennym płaskorzezbom, rozmawiając z obcymi istotami
i, ogólnie rzecz biorąc, nie mogąc wyjść z podziwu.
I nie bez powodu. - Nie mogę w to uwierzyć - powiedział Kelly do Mai, kiedy
szli po wielkich schodach z gładkich kamieni na dolny poziom. Kelly obejrzał właśnie
jedną ze ścian. - śadna z tych rzeczy nie jest autorska w zwykłym sensie tego słowa -
powiedział cicho. - Nie stosował tu ani technologii granic wspomagających ani
powierzchni Potemkina, czy czegoś w tym stylu. To po prostu jakoś urosło. śadnych
fraktali, oszukiwania... wygląda na to, \e wszystko powstało molekuła po molekule.
Jakby było prawdziwe. Jak on to robi?
Maja pokręciła głową. - Jest geniuszem - powiedziała, choć przyznanie tego
było równie przyjemne co zjadanie całych cytryn.
Ich grupki znów wędrowały razem, a\ doszli do głównego poziomu, skąd
poszli dalej, starając się nie podkreślać związku między sobą, ale te\ nie tracić się z
oczu. Ten poziom atrium prowadził do jeszcze jednego przez kolejny wielki łuk... i po
przejściu przez ogromne drzwi, wszyscy wytrzeszczyli oczy ze zdumienia. Atrium, w
którym się znalezli, okazało się większe od poprzedniego. Miało co najmniej półtora
kilometra szerokości.
- To nie fair - mruknÄ…Å‚ Alain za plecami Mai, kiedy ruszyli po
rozbrzmiewającym echem, najni\szym poziomie, mijani przez grupki elfów,
grających na przeró\nych instrumentach i śpiewających wysokimi, delikatnymi
głosami.
- Gdzie on to wszystko upakował?
Pozostali pokręcili głowami.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]