pdf | do ÂściÂągnięcia | ebook | pobieranie | download
Pokrewne
- Strona Główna
- Anthony, Piers Xanth 13 Isle of View
- Jacquemard Serge To nieslychane
- Fiona Brand Cullen's Br
- Aleksander Krawczuk Pan i jego filozof
- Hooper Kay WśÂ‚amywaczka
- Kroniki Brata Cadfaela 16 UcześÂ„ heretyka Peters Ellis
- Green_Grace_ _Gdy_wybiśÂ‚a_dwunasta
- Collins, Wilkie La dama de blanco
- 2008 62. W blasku fleszy 3. Braun Jackie Kompromitujć…ca kaseta
- Coben, Harlan Krótka piśÂ‚ka
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- policzgwiazdy.htw.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
nigdy już nie zobaczy! Na chwilę zniknęła sobie z oczu i serca. Deszczem łez płacząc, co
czynić nie wiedząc, biegała wciąż dokoła rozciągniętej na ziemi matki, schylając się nad nią,
dotykajÄ…c jej, proszÄ…c...
Ale pani Teresa poruszenia najlżejszego nie czyniła. Jak kłoda ściętego drzewa leżała
wciąż z czołem wspartym w podłogę, z palcami w nią wpitymi, i tylko to wycie przytłumio-
ne, monotonne, nieustanne...
Aż w drzwiach izby, żonę głośno zawodzącą na stronę usuwając, ukazał się Teleżuk. Do
żony rzekł:
Maleńkie wyszukaj... przyprowadz...
Nad panią Teresą stanął i mową jak zwykle powolną, tylko głosem nieco podniesionym
mówić zaczął:
Pani! A toż Janka i Olka ratować trzeba... A toż Olek to nawet i kulą utrafiony...
Nad ziemią ochrypły, zdławiony głos krzyknął:
Jezus, Maria!
I ciężkie ciało kobiece, w szarej, szorstkiej sukni, z rozplecionymi na plecach wspaniałymi
włosy, nad ziemią dzwigać się poczęło. Z nieszczęścia i przerażenia jednego podnosiło je in-
ne nieszczęście i przerażenie. Teleżuk ujął je w dwie wielkie dłonie i stanąć na nogach mu
dopomógł
Olek raniony?
A toż.
Ciężko?
Pewne nie, bo ot tu!
Na ramieniu swym ukazał miejsce, gdzie odzież chłopca miała czerwoną plamę.
Wyzdrowieje... Bóg da... Ale to detyna... kiedy boli, to matki woła... i Janek bardzo pła-
kał...
Robaki! Skarby moje! Teleżuk! konie zakładaj! Inka, składaj rzeczy!
Wtem dwie drobne istotki przez Teleżukową do izby wepchnięte, dwa cienkie, żałośne
czegoś głosiki:
Mamciu! Matuchno! Mamusiu!
Wszystkimi czterema łapkami uczepiły się szyi matki i do twarzy jej drobne głowy przy-
tulając, z jednej strony ciemnymi, z drugiej jasnymi jak len włosami ocierały potoki lejących
siÄ™ po niej Å‚ez.
44
V
W miasteczku powiatowym szła do mieszkania dostojnika, przewodniczącego komisji są-
dowej, z prośbą o pozwolenie widywania się z synami uwięzionymi i wyglądała dziwnie. Na
tle ulicy małomiasteczkowej, ale szerokiej i ludnej, niskimi domostwami ostawionej, ale róż-
norodnych typów i strojów ludzkich pełnej, wyglądała dziwnie.
Bo nigdy przedtem ulice miasteczka tego ludności tak rozmaitej i tak licznej jak teraz nie
miały. Widać, słychać i czuć tu było zmieszanie plemion, stanów, języków, kipienie namięt-
ności, zalatujący z przestrzeni szerokich wiew walki i grozy.
Pełno przywodzących na pamięć wojskowe parady i bale ubrań oficerskich: błyszczące
mundury i oręże, białe rękawiczki, postawy butne, srebrem ostróg i ostrzami pałaszów brzę-
czące; gdzieniegdzie przewiązki czarne, podtrzymujące w bitwach nadwerężone ramiona lub
osłaniające na czołach niedobrze jeszcze zgojone rany.
Pełno strojów kobiecych, z piór, kwiatów sztucznych u żon, matek, przyjaciółek oficerów
i poczynających napływać ze stron dalekich urzędników.
Liczni mieszkańcy wsi o twarzach ogorzałych włosach siwiejących, i liczniejsze nad
mieszkańców ich mieszkanki, w sukniach o tej gorącej porze letniej białych, zastępujących
surowo teraz ściganą i karaną czarność żałoby narodowej. Ojcowie, bracia, żony, siostry
więzniów, coraz liczniej z szerokiej okolicy napływających.
Wśród mundurów błyszczących, jedwabi szeleszczących, sukien różnobarwnych i białych
pani Teresa szła wąskim chodnikiem tak samo jak w Leszczynce chodzić była zwykła, więc
właściwie nie szła, ale pędziła, rękami bez rękawiczek z pośpiechu trochę rozmachując, w
sukni czarnej i czarnym również, odwiecznym jaki płaskim, wciąż na tył głowy zsuwającym
siÄ™ kapeluszu.
Przed chwilą zaledwie do miasteczka przyjechała, Inkę w najętej naprędce izdebce domu
zajezdnego zostawiła, a sama, już rozwiedziawszy się, dokąd i do kogo iść jej wypada, pę-
dziła śród ludzi nie widząc ich, nie słysząc ani nawet spotykanych niekiedy znajomych spo-
strzegajÄ…c.
Nie do ludzi, nie do przyglądania się im ani do oddawania ukłonów teraz jej było! Gorzał
w niej, piekł ją w piersi, stopy jej znad ziemi podrywał ogień żądzy i niepokoju: żądzy ujrze-
nia synów, niepokoju o to, czy ujrzeć ich będzie jej wolno. A spodem płynęły myśli drżące o
tych zagrożonych i myśli rozpaczne o tamtym... na wieki straconym. I dlatego tylko myśli
rozpaczne o tamtym nie ciskały, ją o ziemię, że krzyżowały się z nimi i upadać jej nie dawały
myśli drżące o tych...
Wtem męska postać drogę jej zastąpiła i gruby głos przy samej prawie twarzy jej przemó-
wił:
Pozwólcie, barynia (pani)! Wy w traurie (w żałobie).
Chciała usunąć natręta i pędzić dalej, lecz ciemne palce policjanta przedramię jej ujęły tak
silnie, że stanąć musiała.
A toż co? Czego pan chce ode mnie?
Wy w czarnej sukni! W czarnych sukniach chodzić nie dozwolono.
Ach, tak! Słyszała o tym, ale wyleciało jej to z głowy. Przypomniała sobie teraz.
Także historia! A kiedy ja innej sukni nie mam!
Jak wicher odwróciła się, zanim policjant opamiętać się zdołał, odbiegła i do pierwszego
lepszego sklepiku wpadając zawołała:
Wstążki dajcie! Kolorowej! Najkolorowszej! prędzej!
Najkolorowszej? To może czerwonej?
Niech będzie czerwona! Wszystko jedno!
45
Kupiła wstążkę bardzo szeroką i tak czerwoną, że na jej widok wszystkie byki ze wście-
kłością rogi by ku niej nastawiały, i skleciwszy z niej natychmiast kokardę wielkości olbrzy-
miej u szyi ją sobie do sukni przypięła. Nosiła ją odtąd stale i na ulicach miasteczka z dala
już, z dala po tym punkcie jaskrawym poznać można było, że ona to idzie.
Wobec czerwoności motyla rozpinającego u jej. szyi ogromne skrzydła znikał sprzed oczu
ludzkich nadzwyczajny kształt jej przedwiecznego, płaskiego kapelusza, znikał niezwykły
również w pierwotnej prostocie swej krój jej czarnej sukni, lecz nie znikała, owszem, wi-
doczniejsza i wypuklejsza stawała się maska tragiczna, poczynająca twarz jej oblekać. Na tył
głowy wciąż zsuwający się kapelusz odkrywał czoło, które bruzdy zgryzoty we wsze strony
ryć poczynały i pod którym wielkie, piwne oczy bywały czasem aż do dna zmącone, ucieka-
jące jakieś, strachliwe i rozmigotane, a czasem ogniem posępnym i stałym gorejące, przywo-
dziły na myśl pochodnie pogrzebowe.
Wiele już dni od przybycia do miasteczka upłynęło.
Na powietrze gorące, na blask słońca złocisty szeroko otwarte było okno w mieszkaniu
przewodniczącego, a że dom był jednopiętrowy, niski, przechodnie uliczni widzieć mogli w
ciemnawej głębi pokoju pałającą czerwoną kokardę pani Teresy. Widzieć też mogli, jak z
szerokimi gestami rąk ogorzałych mówiła o czymś do mężczyzny, którego tylko wzrost wy-
soki, kruczy zarost u smagłego profilu i błyszczące ozdoby ubrania w głębszym cieniu po-
koju widzieć było można.
Wysoki, w obcisłym mundurze, zgrabny i wykwintny, twarz miał południowca, wśród
kruczego zarostu owalną i smagłą, a w czarnych jak noc oczach płomienistość południowego
słońca.
Synem Kaukazu, czerkieskim kniaziem był, w żyłach swych miał zmieszaną krew dwóch
narodów, zwycięskiego i zwyciężonego, ale w ustach mowę i w sercu uczucia zwycięzców.
Dostojnikiem był, topór gniewu i kary trzymającym nad dużą przestrzenią ziemi pożarem
objętej i przez nieszczęście oranej coraz szybciej, głębiej. Nosił tytuł kniazia i ludność tej
[ Pobierz całość w formacie PDF ]