pdf | do ÂściÂągnięcia | ebook | pobieranie | download
Pokrewne
- Strona Główna
- Alcott, Louisa May Hombrecitost
- 11. May Karol Smierc Judasza
- 17. May Karol Zmierzch Cesarza
- (Anderson Kevin J. Moesta Rebecca Miecze swietlne (mandragora76)
- Gordon Abigail Intruz
- Eden Cynthia 02 Zwić…zani w ciemnośÂ›ci
- Harrison Harry Wojna z robotami
- Chodakiewicz M. Zagrabiona pamić™ć‡. Wojna w Hiszpanii 1936 1939
- Rampa Lobsang The Saffron Robe
- Lloyd Biggle Jr Pomnik
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- policzgwiazdy.htw.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
pustyni, a wieczorem będziemy u celu. On jednak będzie musiał odpoczywać dwie noce. Takim
więc sposobem uciekniemy mu.
Ale czy nasze konie wytrzymajÄ… tÄ™ forsownÄ… jazdÄ™?
Z pewnością. Jutro rano będziemy nad jeziorem. Tam musimy napoić i napaść nasze
konie. Pojutrze, na ich miejsce, dostaniemy na ka\dym pastwisku świe\e konie.
Ba, a dziewczyny?
Muszą to wytrzymać. Zwolnimy więzniom ręce, by się tak bardzo nie męczyli. Na krańcu
pustyni zostawimy paru ludzi, którzy będą czekać na Sternaua. Skoro go tylko zobaczą, mają
go schwytać albo zastrzelić. Naprzód!
Verdoja dał dowód, \e poznał plan Sternaua i \e był daleko roztropniejszy, ni\ ten o nim
sądził. Je\eli jego plan udałby się, to pojmanym groziło wielkie niebezpieczeństwo.
Zwolniono ręce pojmanych, jednak nadal nie mogli się ze sobą porozumiewać.
Po skrzywionej twarzy Verdoji mo\na było poznać, \e bardzo cierpiał, ale nie skar\ył się. W
jego wnętrzu wrzało od strasznego gniewu, a jednak trzeba było jak najprędzej dotrzeć do celu.
Zemstę odło\ył na pózniej.
Tak więc spieszyli przez cały prawie dzień w kierunku zachodnim, przez kamieniste
przestworza i płaszczyzny, nagie skały i puste, piaszczyste ziemie, dopiero wieczorem dotarli
do skrawka lasu. Tutaj musieli napoić zmęczone konie, a potem dalej w drogę.
Podczas gdy dni w tych okolicach są parne i gorące, noce bywają czasem bardzo chłodne.
Ten chłód był dla orszaku rabusiów zbawienny, gdy\ konie daleko mniej się męczyły. Trudno
wprost uwierzyć, jaką wytrzymałość posiadają meksykańskie konie.
Następnego ranka dotarli do utęsknionego przez wszystkich jeziora Muszli, gdzie na krótki
czas zorganizowano popas. Konie rozsiodłano i napojono. Mogły paść się do woli. Ludzie zaś
orzezwili siÄ™ i wzmocnili.
Kiedy pokrzepione konie zaczęły r\eć i poczęły igraszki, wiedziano, \e nie są ju\ zmęczone
i mo\na ruszać w dalszą drogę.
Teraz częściej spotykali porośnięte trawą miejsca albo las, a następnego ranka opuścili
pustyniÄ™ Mapimi.
W krótkim czasie pędzili w stronę wąskiej dolinki i tutaj stanęli na popas. Mo\na było
przewidzieć, \e teraz konie wytrzymają jazdę a\ do wieczora.
Dolinka była zarośnięta gęstymi krzewami. Verdoja przy wejściu do niej umieścił na stra\y
dwóch Meksykanów, którzy mieli czekać na Sternaua, gdyby się tylko pojawił, chocia\
spodziewano się go nie wcześniej ni\ następnego wieczora.
Kiedy znowu wyruszono w drogę, ukazała się przestronna równina, pokryta soczystą,
zieloną trawą. Puszczono się drogami, na których nie spodziewano się nikogo.
Dzień minął i nie natknięto się na ani jedną hacjendę, chocia\ kilka było w pobli\u. Skoro
zapadła noc, zatrzymano się przed wysoką, potę\ną, piramidalną budowlą, której podnó\e było
zasłonięte złomami skał i krzakami. Verdoja wetknął palce w usta i gwizdnął. Natychmiast
zaszeleściło w krzakach i ukazał się jakiś człowiek.
Był mój posłaniec u ciebie? zapytał Verdoja.
Tak, senior. Przyniósł mi list. Wszystko jest w porządku. Nawet światło mam u siebie.
Prowadz więc. Wy wszyscy macie na mnie zaczekać powiedział do swoich ludzi.
Przystąpił do Emmy i zawiązał jej ręce na plecach, odpiął od konia, podniósł do góry i
wsunął między krzewy. Zrozumiała, \e wszelki opór byłby daremny.
Teraz zawiązano jej oczy i Verdoja wziął ją na ręce. Niósł ją. Słyszała głuchy odgłos jego
kroków, zrozumiała, \e znajdują się w sklepionym budynku. Raz szli w dół, raz w górę,
powietrze było wilgotne.
Wreszcie zaskrzypiały jakieś drzwi, Verdoja postawił Emmę. Gdy jej zdjęto przepaskę z
oczu, zobaczyła, \e znajduje się w kamiennym ciasnym pomieszczeniu. Nie było w nim nic
oprócz pryczy ze słomą, dzbankiem wody, kromki suchego chleba i dwóch łańcuchów,
tkwiących w ścianie. Verdoja trzymał w ręce latarkę. Przewodnik skrył się za \elaznymi
drzwiami.
Jesteśmy na miejscu rzekł Verdoja triumfująco. Nie będziesz w stanie stąd umknąć,
więc zdejmę ci więzy.
Uczynił to, patrząc przy tym swoim zdrowym, pełnym \ądzy okiem na piękną postać
dziewczyny.
Ale\, senior, co ci takiego uczyniłam! wybuchła nieszczęśliwa. Dlaczego mnie
porwałeś i zawiozłeś w takie straszne miejsce?
Moje serce mi wyrwałaś odpowiedział. A serce to, pragnie teraz zadośćuczynienia.
To komórka miłości. W niej złamany został ju\ niejeden opór. I ty równie\ nauczysz się
odwzajemniać miłość.
Wyciągnął ku niej rękę, chcąc ją do siebie przycisnąć. Wymknęła się przestraszona.
Nigdy, ty złoczyńco! zawołała odchodząc w najdalszy kąt. A jednak udowodnię ci,
\e będzie inaczej!
Przyskoczył znowu. W oka mgnieniu wyrwała mu zza pasa nó\ i zwróciwszy go ku niemu,
zawołała stanowczym głosem:
Precz, obroniÄ™ siÄ™ sama.
Przeraził się naprawdę i cofnął, potem jednak zaśmiał się krótko, szyderczo i rzekł:
[ Pobierz całość w formacie PDF ]