pdf | do ÂściÂągnięcia | ebook | pobieranie | download
Pokrewne
- Strona Główna
- Albrecht Joanna Gdzie jesteś, Jeane
- M176. Neil Joanna Lojalność jest cnotą
- Chmiel Katarzyna Karina Syn Gondoru 04 Minas Tirith
- Chmielewska Joanna 06 Romans wszechczasĂłw
- Chmielewska Joanna M 02 Sukienka z mgieł
- Chmielewska_Joanna_ _Babski_motyw
- (08)_Nienacki_Zbigniew_ _Pan_Samochodzik_i_..._Zagadki_Fromborka
- 2006.02 Menus and Choices Creating a Multimedia Center with Mpeg Menu System V2
- UcześÂ„.Jedi.05.Jude.Watson ObrośÂ„cy.umarśÂ‚ych
- Flint, Eric Ring of Fire SS anth Grantville Gazette Vol 7
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- botus.xlx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wziętą, i jakoś tak gospodarował, że wstydu wielkiego nie przynosił. Służbie przy-
kazano zostać na ulicy, do sekretu jej nie dopuszczając, chociaż dyskrecji Klarci
Matylda była pewna.
Podstępny zakup dóbr dla pana Roztockiego również udało się przeprowadzić
i wszyscy odetchnęli z ulgą.
Spędziwszy nad owymi dziesięcioma stronami pełny miesiąc, Justyna po raz
pierwszy uświadomiła sobie, że wolniej czyta niż prababcia pisała. Zaniepokoiła
się, czy jej życia starczy, i pomyślała o swoich spadkobiercach. Na którą cór-
kę zwalić dalszy ciąg obowiązku, z jednej strony szalenie atrakcyjnego, z dru-
giej ciążącego nieznośnym brzemieniem. . . ? No, może nie córka to będzie, może
wnuczki doczeka. . .
Z westchnieniem przystąpiła do dalszej lektury.
. . . przez babki wezwanie dalej jechać musiałam, zostawiwszy ich tam, i ledwo
dwie suknie w magazynie wykończyć mi zdążyli. Wcale mi się ten Błędów nie
uśmiechał. Szczęściem z babką nie tak zle i prędko wróciłam, a zaraz niedługo
drugi raz pojadÄ™. . .
. . . w osłupienie wpadłam, kiedy mi Mateusz pod tajemnicą wielką wyjawił,
co też ów agent wykrył. Pan Bazyli winien wszystkiemu, co zdawało się całkiem
nie do wiary, a i teraz jeszcze przyjść do siebie nie mogę i powątpiewam. Ale
wybadał podobno, że pan Bazyli nic nie ma i te papiery po ojcu wymyślił sobie,
a co tam trochę miał, to już wydał i w długi zaczyna popadać, sekretnie bardzo
wierzyciela, żyda jednego, sobie upatrzywszy. To jedno. A drugie, nie tak całkiem
z Kundzią było i nie dla pana Bazylego ona do lasu poszła, tylko z młynarczykiem
się spotykała, co już pewne jest, bo są po ślubie i dziecko jest na świecie. Taili
to, bo młynarz synowi bogatszej panny szukał, a nie chłopskiej dziewuchy, choćby
i najpiękniejszej, ale rzecz się rozwikłała nawet całkiem łatwo. Oto stara kluczni-
ca Zeni, chrzestną matką owej Kundzi będąca, już na łaskawym chlebie, zmarła
z wieku i z choroby i całe swoje oszczędności jednej Kundzi przeznaczyła, księdza
proboszcza na świadka wziąwszy. Przeto młynarz gębę zamknął i tak się to cicho
i grzecznie załatwiło, że nikt prawie nie wiedział i hałasu żadnego nie było. A już
pewne jest, że młynarczyk po panu Bazylim Kundzi by nie brał, bo ognisty jest
kawaler i wielce ambitny.
Zatem pan Bazyli z Kundzią się nie gził po lesie, w domku myśliwskim go nie
było, tylko koń stał uwiązany, wobec tego gdzie był? Agent powiada, że, dobrze
biegnąc, w ćwierć godziny można z domku myśliwskiego do pałacu przelecieć
ukradkiem, sam próby czynił i nikt go nie widział. A próby czynił tak, że aż mnie
rozśmieszyło, jakem usłyszała. Jednemu chłopakowi kredensowemu i jednemu ze
78
stajni, oddzielnie ich namówiszy, po całym rublu obiecał, jeśli odgadną, gdzie był
i o jakiej porze. Starali się z oka go nie spuścić, bo każdy chciał rubla zyskać, ale
nie spostrzegli, jak on się po zaroślach przemykał, i nic nie zarobili, po dziesięć
kopiejek tylko dał im na pocieszenie. Za to widać, że przemknąć się można i on
powiada, że pan Bazyli tak uczynił. Oknem do gabinetu wszedł, pana Fularskie-
go zabił, poślizgnięcie symulował i nikt by nic nie wiedział, żeby nie ów leniwy
pomocnik ogrodnika.
A jeszcze agent przypomniał, co pan Wrzosowicz poświadcza, że pan Bazyli
wszak nakłonił pana Fularskiego do testamentu na korzyść Zeni, a w rzeczy sa-
mej na swoją korzyść to zrobił, bo gdyby Zenia zmarła, on wszystko dziedziczy.
I któż by inny konsolę mógł obruszyć i nitkę na schodach wiązać, jak nie ten,
kto w pałacu mieszka. W dodatku lokajczyka znalazł, który przypomniał sobie, że
pana Bazylego na górze schodów z daleka widział jak sobie coś przy trzewikach
poprawiał. Nie pokazał się i prędko uciekł, przestraszony, że może nie za dobrze
wyczyścił i ukarany zostanie, i z tej przyczyny ani słowem o tym nikomu nie napo-
mknÄ…Å‚.
Agent powiada, że jemu całkiem starczy, a Mateusz mówi to samo. Dumny
z siebie niezmiernie, wypomniał mi, że ja tam po stolicach baluję, a on tu ca-
łą sprawę rozumnie załatwił. Teraz tylko, rzekł, poczekać trzeba, aż Zenia wróci
i pana Bazylego na gorącym uczynku złapać.
Zatroskałam się na to i musiałam mu wyznać, że Zenia już zamężna. Rozzłościł
się zaraz, na co nam to było, skoro i bez mariażu rzecz rozwikłana. Co też mnie
rozgniewało, bo kto widział Zeni życie narażać i żeby w trwodze bezustannej była,
toć już lepiej tego złoczyńcę wtajemniczyć i niech zbrodni poniecha, na co znów
Mateusz się uparł, że bez kary być nie może. Na com go spytała, czy jawny zbrod-
niarz w rodzinie to taki upragniony nabytek i co ludzie na to powiedzÄ…, i czy nie
lepiej cichaczem niebezpieczeństwo odsunąć. Rozzłościł się jeszcze więcej, bo to
nim zawahało, i całe szczęście, że w łóżku takeśmy się kłócili, bo jest to miejsce,
gdzie pogodzić się łatwo. Co też i wreszcie nastąpiło. Rzekł mi jeszcze tylko, że
z agentem się naradzi, a ja sobie postanowiłam do Zeni napisać. Co będzie dalej,
nie od razu się dowiem, bo wyjechać znów muszę. . .
. . . babce już lepiej, choć całkiem do zdrowia może nie wrócić. Aż się boję
papierowi powierzyć wszystko, co mi wyjawiła. . .
W tym miejscu niebotycznie zirytowana prawnuczka pomyślała, że za pomocą
ulubionego zielonego atramentu mogła prababcia bez obawy przelewać na papier
najkrwawsze nawet tajemnice. Gdyby nie jej własna, Justyny, obowiązkowość,
wzmożona upodobaniem do historii, światła dziennego z pewnością by nie ujrza-
ły i żywa dusza o niczym by się nie dowiedziała, nawet gdyby babcia prababci
[ Pobierz całość w formacie PDF ]