pdf | do ÂściÂągnięcia | ebook | pobieranie | download
Pokrewne
- Strona Główna
- PS39 Pan Samochodzik i Wynalazek InĹźyniera Rychnowskiego Olszakowski Tomasz
- 27 Tomasz Olszakowski Pan Samochodzik i Tajemnice Warszawskich FortĂłw
- (08)_Nienacki_Zbigniew_ _Pan_Samochodzik_i_..._Zagadki_Fromborka
- 08 Zbigniew Nienacki Pan Samochodzik i Kapitan Nemo
- 15 Pan Samochodzik i nieuchwytny kolekcjoner Z.Nienacki
- 87 Pan Samochodzik i Truso Maciek Horn
- PS19 Pan Samochodzik I Złoto Inków t.2 Szumski Jerzy
- (53) Miernicki Sebastian Pan Samochodzik i ... Gocki książę
- Miernicki Sebastian Pan Samochodzik i ... Wilhelm Gustloff
- Miernicki Sebastian Pan Samochodzik i ... Kaukaski Wilk
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- btsbydgoszcz.opx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Musimy opracować mądry plan działania - powiedziałem.
- Co pan proponuje? - zapytał Maciek.
- Musimy podzielić nasz dwunastosobowy zespół na mniejsze sekcje - mówiłem.
-Wybrać dowódców, z nimi ustalić ogólny plan, przygotować znaki, którymi będziemy się
porozumiewać. Jutro może na to być za pózno. Powinniśmy też dostać markery, żeby naszym
zawodnikom pokazać, jak działają.
- Może dziś po kolacji zrobimy trening ze strzelania, a jutro przed obiadem
przeprowadzimy ćwiczenia w terenie - rzucił Gustlik.
- Dobry pomysł - poparłem go.
Maciek podszedł do stołu Piotra. Chwilę z nim rozmawiał i wrócił zadowolony.
- Załatwione - powiedział. - Przed strzelaniem musimy jeszcze zebrać chrust na
wieczorne ognisko. Zrobimy wieczorek zapoznawczy.
Pół godziny po kolacji spędziliśmy w pobliskim lesie zbierając chrust. Trochę opału
wzięliśmy też ze składziku przy kuchni. Potem poszliśmy na boisko do piłki nożnej. Piotr już
czekał. Na kocach leżały markery i maski.
- Wiecie, o co w tym chodzi, czy mam wam przeszkolić drużynę? - zapytał Maćka.
- Damy sobie radę - odpowiedział Gustlik.
Piotr położył się na murawie, włożył do ust zdzbło jakiegoś zielska i uważnie
obserwował nasze poczynania.
Wpierw Gustlik wyjaśnił wszystkim, a potem każdemu z osobna zasadę działania i
budowę markera. Przypominał on zwykły pistolet. Miał długą na dwadzieścia centymetrów
lufę, komorę zamka, spust. Nad komorą było kolanko, przez które spadały kulki z magazynka
w kształcie dużego banana.
Kulki z farbą miały około dwóch centymetrów średnicy i były wystrzeliwane przez
sprężone powietrze z butli. W półautomatycznych markerach pociski same opadały do
komory zamkowej po każdym strzale, w pompkach trzeba było przeładować mechanizmem
podobnym do stosowanego w strzelbach typu shot-gun. Magazynek mieścił do dwustu
pięćdziesięciu kulek.
Specjalne maski ochraniały nie tylko twarz, ale i część szyi. Uderzenie kulki nie jest
bolesne, a w czasie gry, gdy w uszach szumi adrenalina, prawie niewyczuwalne, jednak może
pozostawić solidny siniak.
Maciek wpierw kazał nam założyć maski i wykonać w nich pięć okrążeń wokół
boiska. Wszyscy mieliśmy zaparowane szyby.
- Starajcie się oddychać nosem - tłumaczył nam. - Wiem, że to będzie trudne, ale
próbujcie. Sami widzicie, że po krótkim biegu nie jesteście w stanie nic zobaczyć.
Potem każdy z dwunastu członków naszej drużyny otrzymał marker. Oczywiście
wszyscy chcieli mieć półautomaty.
- Nieważne, czym teraz ćwiczycie - powiedział Maciek. - Po dziesięciu strzałach
wymienicie się, żeby każdy umiał obsługiwać półautomat i pompkę.
Strzelaliśmy do pni drzew ćwicząc celność i szybkość strzelania. Wkrótce
wyczerpaliśmy zapas kulek podarowany nam przez Piotra. Na koniec Maciek poprowadził nas
do lasu.
- Nauczcie się biegać i chodzić z markerem - powiedział i ruszył sprintem na leśną
ścieżkę.
Bieganie w masce, z ciężkim markerem w dłoni nie było łatwe. Nasz sprint przez
krzaki trwał kwadrans. Wróciliśmy do bazy i oddaliśmy sprzęt Piotrowi.
Przed dwudziestą pierwszą usiedliśmy wokół kupy chrustu, którą uzbieraliśmy w lesie.
- Kto ułoży stos na ognisko? - zapytał Maciek.
Nikt się nie zgłosił.
- Mokre gałęzie nie będą się palić - stwierdził Bejsbol.
- Drewno z drzew liściastych daje dużo dymu i długo trwa, zanim się rozpala - dodał
Waldek.
- Nie mamy nic na podpałkę - zauważył Marchewa.
- Brawo! - Maciek klasnął. - Zaczynacie myśleć, jak mistrzowie sztuki przetrwania.
Znacie problemy, teraz powiedzcie, jak je rozwiązać.
- Zróbmy tak - odezwał się Biały. - Nim my wpadniemy na dobre rozwiązanie, to te
śliczne kawałki kiełbasy mogą zacząć żyć własnym życiem i pójść sobie. Pewnie bez benzyny
nie rozpalilibyśmy tego ogniska nawet przez tydzień. Zróbcie nam lekcję pokazową.
Maciek zgodził się.
- Pierwsza rzecz to gniazdko dla ognia - zaczął wykład. - Mądry traper zbiera
odpowiednie materiały w czasie całodziennej wędrówki. Dobrym materiałem są ptasi puch,
drobne gałązki świerkowe, suche trawy, nawet zużyte chusteczki higieniczne, które w ciągu
dnia zamieniają się w suche kuleczki. Tutaj mamy parę pniaczków brzozowych, a kora
brzozowa, nawet mokra, dobrze siÄ™ pali.
To mówiąc Maciek wyjął zza pasa nóż i szybko obdarł pniaki z białych pasków kory.
- Każdy z was - wtrącił się Gustlik - ma przy sobie mnóstwo dobrego materiału na
podpałkę. W każdej kieszeni spodni i bluzy z czasem zbiera się masa paprochów, które są
suche. Wyjmijcie te śmieci...
Wszyscy wyjęliśmy te kruszyny, jakieś kłębki nitek. Gustlik uzbierał tego całą garść.
- Teraz ogień - Maciek zrobił dramatyczną przerwę. - Macie oczywiście zawoskowane
zapałki i te zwykłe także. Cudownym niekiedy okazuje się nadmanganian potasu. Zmieszajcie
go z cukrem w proporcji dwa do jednego - Maciek wyjął kryształki nadmanganianu, a Gustlik
podał mu z namiotu torebkę z cukrem. - Tę mieszankę włóżcie pomiędzy dwa kawałki
suchego drewna na podpałkę i zacznijcie trzeć. Wasz wysiłek zostanie nagrodzony.
Maciek tarł, a Gustlik zaczął układać drewno na ognisko.
- Ognisko musi mieć cug, tak jak w kominie - opowiadał i od razu demonstrował
Gustlik. - Dlatego najpierw układamy gniazdko, czyli wszelkie śmieci, jakie od was zebrałem,
a nad nim - na kształt indiańskiego tipi - mniejsze, względnie suche kawałki drewna, najlepiej
[ Pobierz całość w formacie PDF ]